Jak GW próbuje zniszczyć sukces Lecha Poznań
Sukces piłkarzy Lecha Poznań podziwia cała interesująca się sportem Polska. Jako jedyna drużyna reprezentuje on nas dziś w europejskich rozgrywkach. Coraz bardziej nowocześnie wygląda wypełniony po brzegi stadion. Od kilkunastu lat nie ma tu rozrób, nikomu do głowy nie przychodzą rasistowskie hasła.
"Zadzwonił do mnie prezydent Kaczyński. Powiedział, że w tym bagnie, które ogarnęło polską piłkę, Lech jest precedensem" - ogłosił po zwycięstwie Lecha z Austrią Wiedeń trener Lecha Franciszek Smuda. „Cokolwiek zrobicie, pamiętajcie o jednym - pod żadnym pozorem nie kopiujcie Poznania. Niech nas zburzą, niech nas spalą [...]. Wszystko będzie lepsze niż wiejska atmosfera, jak ta w Poznaniu" - takich to rad prezesom warszawskiej Legii udziela tymczasem na łamach „Gazety Wyborczej" jej felietonista podpisujący się „Gruby".
Felietony „Grubego" w stołecznej „GW" to wielce nietypowa publicystyka - pisze on rzeczy, których, jak można przypuszczać, żaden z dziennikarzy tej gazety nie podpisałby imieniem i nazwiskiem. Językiem nieco stylizowanym na kibicowski zachwala koncern ITI oraz potępia jego kibicowskich wrogów. Nie cofa się przed skrajnymi opiniami i graniem na lokalnych szowinizmach.
Ale jego słowa to nie przypadek: podobne ataki, psujące wizerunek sukcesu Lecha, w „GW" się mnożą. Niedawno portal Gazeta.pl przeprowadził rozmowę z Arkadiuszem Kasprzakiem, wiceprezesem Lecha. Na zdjęciu - zbliżenie na jego oczy, jak zwykło się kadrować przestępców. Co charakterystyczne, podobnych ataków dopuszczają się tylko dziennikarze „GW" z centrali. Poznańscy piszą o Lechu normalnie.
Rasizm wykopany, awantur nie ma, właściciel zarabia
Skąd ta agresja publicystów „GW"? Przecież logicznie biorąc, powinni byç zadowoleni. Chcieli „wykopać rasizm" ze stadionów? No to w Poznaniu dawno został wykopany. Arboleda i Rengifo należą do głównych gwiazd drużyny. Być może będzie nią już niedługo Cueto. Solidnie gra, jeśli nie jest kontuzjowany, Henriquez. To kibice głośno domagali się sprowadzenia do Poznania Arboledy zamiast polskich graczy. Nikomu nie przyszło do głowy, by kierować się tu kolorem skóry.
Awantury? Tu ich nie ma, z trybun zniknęła policja, porządku na meczach pilnują sami kibice. Mało tego, na internetowym forum Lecha zobaczyć można banery zachęcające do tego, by nie gwizdać na kibiców drużyny przeciwnej, a dopingować własną. Dużo mniej niż dawniej jest wulgarnych piosenek, a jeśli ktoś je śpiewa, to raczej kibice starsi, a nie ci najgłośniejsi, których „GW" zwykła nazywać niedobrymi kibolami.
Kibice zgodzili się nawet na wyposażenie ochrony w alkomaty przy wejściach, co wydawało się aż przesadną gorliwością. Ale się nią nie okazało - ochrona korzysta z nich z umiarem, poddając badaniu wyłącznie osoby, które nie trzymają się na nogach, a nie te, które wypiły przed meczem kilka piw. Stadion jest pełen. Kibice współpracują też z władzami klubu, a jego właściciel zarabia.
Ale „GW" ma innego idola wśród właścicieli klubów. Jest nim Mariusz Walter i koncern ITI. Jakie sukcesy biznesowe przyniosło mu słuchanie rad „GW"? Oddajmy głos samemu Walterowi. „Trzeci rok Legia jest jedyną naszą firmą, która przynosi straty" - skarżył się w „Dzienniku". „Dokładacie panowie?" - pytał dziennikarz. „Co miesiąc milion z okładem. Nawet wliczając w to pieniądze za tych zawodników, których sprzedaliśmy. Jest mi przykro, ale co? Rozpłaczę się, nie będę przychodził na mecze?".
Dzięki czemu Walter odniósł takie oszałamiające sukcesy? Ano uwierzył w propagandę „GW", że aby osiągnąć sukces, trzeba pozbyć się niedobrych kiboli. Że na polskich stadionach istnieje jakaś nieduża niedobra grupka, terroryzująca dobrą większość. I temu podobne brednie. Inny boss ITI Jan Wejchert mówił o zmianie struktury kibiców, co powszechnie odebrano jako zapowiedź przegnania dotychczasowych i sprowadzenia bogatszych, którzy będą jeść podczas meczów popcorn.
Efekt? Łatwy i prosty do wyliczenia. Zamiast 14 tysięcy ludzi na stadionie Legii coraz częściej zobaczyć można było 3 tysiące. A i te 3 tysiące zajmowało się głównie wznoszeniem okrzyków pod adresem Mariusza Waltera.
Okazało się, że ruchu kibicowskiego nie da się zniszczyć medialną propagandą. Gdy podczas ostatniego meczu w Warszawie, przed demontażem słynnej „Żylety", kibice podjęli decyzję o zawieszeniu bojkotu, by dopingować na niej ostatni raz, od razu na meczu pojawiło się 11 tysięcy ludzi.
Jak straszni kibole zmienili oblicze klubu
Dlaczego „GW" nienawidzi sukcesu Lecha Poznań? Bo pokazuje, że antykibolska ideologia tej gazety to bzdury. Dowody? „GW" głosiła, że aby polska piłka zaczęła odnosić sukcesy, ze stadionu trzeba przegonić kiboli, którzy odstraszają resztę. W Poznaniu zrobiono odwrotnie - oparto się na kibolach. I stadion się zapełnił.
„GW" twierdziła, że kibole wszczynają awantury z policją i trzeba ich lać. Poznań dowiódł, że najlepszy sposób na poprawę bezpieczeństwa to wyproszenie ze stadionu policji.
„GW" głosiła, że ITI to ostoja profesjonalizmu w sporcie. W czasie, gdy Walter zmniejszył widownię z 14 do 3 tysięcy, kibole w Poznaniu zwiększyli ją z 3 do 24 tysięcy.
Jak to się w Poznaniu zaczęło? W 2000 r. Lech spadł do II ligi. Kibice podobnie jak dziś na Legii pomstowali, i słusznie, na zarząd klubu. Wypominając mu np. nowe samochody, kupowane w czasie, gdy klub miał długi.
Wtedy władzę nad klubem przejęli trzydziestoparolatkowie. Prezesem klubu został Radosław Majchrzak, brat zamordowanego przez milicję w stanie wojennym Piotra Majchrzaka. Wiceprezesem - Radosław Sołtys, znana postać ruchu kibicowskiego. Nie miejsce tu na szczegółową ocenę ich działań, ale z pewnością udało im się jedno: ułożenie nowych zasad współpracy z kibicami.
To młodzi prezesi wprowadzili klub z powrotem do I ligi i podjęli działania prowadzące do spłaty długów. To kibole zatrudnieni przez klub potrafili przeprowadzić kampanię, która spowodowała, że stadion się zapełnił. Media oczywiście mają rację, że nie wszyscy kibice Lecha byli aniołkami. Tyle że na stadionach w Polsce w ogóle nie było widać aniołków. Byli na nich za to skorumpowani działacze PZPN, sędziowie siedzący dziś w aresztach, byli milicjanci prowokujący zadymy, szemrani „biznesmeni" patrzący, jak najszybciej się nakraść, dziennikarze uczestniczący w libacjach z „Fryzjerem". Na tym tle kibole wyróżniali się przynajmniej jednym - autentycznie zależało im na swoim klubie.
Zmiany, jakie ewolucyjnie zaszły na poznańskim stadionie przez te lata, przeszły oczekiwania największych optymistów. Gdyby ktoś powiedział dziennikarzom, że tak wyglądać będzie tu za osiem lat, nie uwierzyliby.
Zupełnie jasne jest, że kibole pozytywne zmiany w klubie przeprowadzić mogli właśnie dlatego, że nie byli ulubionymi przez dziennikarską „warszawkę” dziećmi z dobrych domów, przegryzającymi na meczach popcorn. Bo ci, widząc upadek klubu, poszliby na popcorn do Multikina.
źródło : Piotr Lisiewicz "Gazeta Polska"
i wszystko jasne