RMS Titanic - brytyjski transatlantyk typu „Olympic", należący do towarzystwa okrętowego „White Star Line". W chwili wodowania ten kolos był największym parowym statkiem pasażerskim na świecie. Titanic był wybitnym osiągnięciem technicznym, w założeniu bardzo bezpiecznym. Opinia publiczna uważała statek za niezatapialny. Dziewiczy rejs statku zaplanowano więc na luty 1912 roku... Tragedia stalowego olbrzyma zainspirowała mnie do podjęcia wyzwania i zilustrowania za pomocą jego historii poczynań jakby nie patrzeć innego fenomenu, tego mediolańskiego.
„Wszystko gotowe, wodowanie!"
Ciepły majowy wieczór, piękny wieczór. Santiago przygotowane i śpiewające w oczekiwaniu na bohaterów tego rejsu po Puchar Europy. Wrzawę i atmosferę na trybunach, gdzie kibice z pasją wymachują szalikami, flagami i koszulkami można by porównać do tej w stoczni w Belfaście, kiedy to Titanic był przygotowywany na coś nowego, niesamowitego i wielkiego zarazem. „Mediolański fenomen" zaraz zacznie bój po swój nowy rozdział w historii, to będzie najważniejszy moment... Już są, wychodzą na zielone morze, by walczyć o marzenia! Milito! „Il Principe”! Skandują wszyscy w radości, chrzcząc sukces szampanem niczym ogromnego parowca tuż przed startem. Odpływamy...
„Silniki pracują, wypłynięcie!"
Powiadają, że o wiele ciężej jest utrzymać się na szczycie, niż się na tam wdrapać. Coś w tym jest, pewnie wiecie co mam na myśli? Tutaj miałem mały problem, ponieważ motyw przewodni mojej pracy na tym etapie utrzymywał swoją świetność i blask, mknął coraz śmielej i szybciej rozbijając spienione fale wzdłuż dziobu. Wszystko dopięte na ostatni guzik i wypolerowane na wysoki połysk. Cóż, RMS z Giuseppe Meazza nie dorównywał krokiem felietonowemu bratu, z biegiem lat nawet wicemistrzostwo Włoch, czy przerwanie fenomenalnej passy ekipy z Turynu nie przyćmiewa pasm blamażów i okrutnych porażek. Kadłub pęka, woda przelewa się nad grodziami, a kibice zaczynają siać panikę. Gigant zatonie? Z pewnością, ale powoli...
„Góra lodowa, katastrofa!"
Wiara czyni cuda? Owszem, jednak nie w tym przypadku. Ostatnią deską ratunku miał być szanowany, obyty oraz mający „swoją wizję" sternik Walter Mazzarri. Nadzieje jak zwykle duże, niektórzy zaślepieni byli nawet do tego stopnia, że byliby w stanie zakupić dodatkowy bilet na tę łajbę - nic dziwnego, w końcu kto na pierwszy rzut oka zauważy, że pod dobrze przemalowaną częścią znajduje się rdza? Nikt. Na Titanicu wszyscy bawili się świetnie, podziwiając niesamowite osiągi maszyny. Humory dopisywały, a w pierwszej klasie wino i kawior były na porządku dziennym. Dlaczego by nie? Przecież w końcu na pewno dopłyniemy do celu. Podobnie powtarzano w Mediolanie, gdzie hurraoptymizm po zakontraktowaniu takich tuz jak YannM'Vila, czy Dodo był co najmniej taki jak wtedy... w Madrycie. Po obiecującej wygranej nad szczurami lądowymi z Sassuolo,moment nieuwagi i w moim przekonaniu zbyt „aroganckie" podejście spowodowały kolejne dobrze nam już znane „daliśmy z siebie wszystko, ale niestety... musimy więcej pracować!". Prawda, że smutne? Ale prawdziwe. Podobnie sprawy się miały na niezatapialnym cudzie, bo przecież kto by pomyślał… „Góra lodowa! Ster w prawo, cała wstecz!" - niestety finał wszyscy znamy. Inter tonął powoli i systematycznie, kolejne przegrane z Cagliari, czy Parmą były tylko niesmaczną przystawką przed daniem głównym. Każdy się jednak zgodzi, że nic się nie dzieje bez przyczyny, a już na pewno nie w tej sytuacji. Podobno tragedia Titanica była skutkiem wad konstrukcyjnych, a co z Nerazzurri? Osobiście mam wiele argumentów, zaczynając od fatalnej polityki transferowej, idąc po myśl szkoleniową i złą mobilizację zespołu, kończąc na piłkarzach sportowo nie na poziomie takiej marki jaką bez wątpienia jest Inter, czyli YutoNagatomo, ZdravkoKuzmanović, Obi... którzy nie powinni być nawet przysłowiowymi „majtkami" w załodze. Co ciekawe, w momencie gdy RMS podążał na dno, na pokładzie, co dziwne byli i tacy, którzy potrafili znaleźć w sobie jeszcze odrobinę uśmiechu. W czarno-niebieskiej części stolicy Lombardii posunęli się do czegoś większego, bardziej spektakularnego. Postanowili powierzyć opaskę kapitańską wiecznemu talentowi jakim „bez wątpienia!" jest Andrea Ranocchia - chyba nie trzeba komentować. Jeszcze więcej uśmiechu na mojej twarzy pojawiło się, gdy widziałem wraz z nowym „Il Capitano" w duecie Juana Jesusa i kolejne „prawie wygrane" mecze. Prawdziwy kapitan zawsze ostatni opuszcza pokład, i ja tak właśnie odbieram pożegnanie z Javierem Zanettim, legendą, która na zawsze pozostanie w sercach fanatyków. W mojej opinii był to jedyny poza uzyskaniem korony króla strzelców przez Mauro Icardiego, godny klubu moment w ostatnich latach. „Kobiety i dzieci do szalup, szybko, ostrożnie!", dla pasażerów statku pogrążonego w rozpaczy są to okrzyki dające światełko, nadzieje. Nie inaczej, oczywiście używając metafory, było we Włoszech, kiedy to na ławkę trenerską powracał Roberto Mancini, a można by rzec razem z nim piłkarze na poziomie, czyli Lukas Podolski oraz XherdanShaqiri. Przyznam szczerze, że gra zespołu się nieco poprawiła, ale miejsce poza pucharami na finiszu rozgrywek jest ogromnym rozczarowaniem i porażką. Wniosek? Zbyt mało było szalup...w obu przypadkach.
„Nowy statek, nowe nadzieje?"
Nic nie jest idealne, a każdy popełnia błędy i jak to w życiu bywa trzeba wyciągnąć wnioski i iść dalej, do przodu. Po Titanicu były, są i będą nowe, większe i lepsze statki, więc jest nadzieja, że i Inter się odbuduje. Trzeba wierzyć - taka rola kibica. Natomiast jeśli chodzi o liczby, to są one okrutne,przytłaczające, bo jak w katastrofie na Atlantyku zginęło niestety aż ponad 1500 osób, tak Nerazzurri zginęli w pewnym sensie na parę ładnych lat. Powiecie, że jest mi łatwiej pisać w tym momencie o oczekiwaniach na nadchodzący sezon, bo dopiero co przyszli tacy zawodnicy jak João Miranda, czy Geoffrey Kondogbia? Fakt, dostałem nieco fory, jednak moim zdaniem włodarze klubu dość mocno zaryzykowali sprowadzając za ponad 50 mln. obu piłkarzy, aczkolwiek jest pewne mądre powiedzenie, mianowicie „kto nie ryzykuje, ten niema". Uważam, że defensywa prezentuje się już lepiej, przynajmniej na papierze, a co do formacji ataku, potrzebne jest nam koło ratunkowe, a nawet i dwa. Kolejną pozytywną kwestią, którą chciałbym podkreślić jest to, że mamy trenera, który za przeproszeniem ma „jaja" i nie boi się postawić ultimatum zarządowi co do transferów, a do tego widać w tym wszystkim minimalną myśl taktyczną, co napawa optymizmem. Następnym plusem zaczyna być też to, że wraz z mam nadzieje dawnym Interem zaczynają się także topić gracze nazwijmy sprawy po imieniu, po prostu sportowo słabsi. Jeśli chodzi o najgroźniejszych rywali w walce o najwyższe cele na najbliższy sezon, nie chciałbym się wypowiadać, patrzeć lub sugerować się poczynaniami na rynku owych firm, bo to niekoniecznie ma sens - jeśli chcemy walczyć o najwyższe cele, nie bójmy się nikogo ani niczego. Nie nastawiam się na nic, ale najzwyczajniej w świecie wierzę, i chcę wierzyć, że powrócą lepsze czasy oraz, że „mediolański fenomen" przepłynie jeszcze nie jeden wielki, pełen pozytywnych wrażeń rejs!
PS. Kiedy się czyta w tle z utworem Céline Dion – „My HeartWill Go On" treść nabiera jakby pełniejszego, lepszego efektu. Polecam!
Forza Inter!
JuliOne
Komentarze (6)