Piłka nożna na najwyższym poziomie już dawno straciła wiele z romantycznej opowieści, gdzie 22 facetów podzielonych na dwie drużyny wychodziło na mniej lub bardziej zieloną murawę i w ciągu 90 minut rozstrzygało losy jakiejś rywalizacji. Są jednak takie momenty, w szczególności dla pewnej grupy osób, które wyzwalają emocje nieporównywalne do niczego innego. Jeden z nich miał miejsce wczoraj, 10 czerwca 2023 roku, kiedy zawodnicy Interu Mediolan wyszli na Stadion Olimpijski im. Ataturka w Stambule, aby walczyć o zwycięstwo w najważniejszych rozgrywkach na Starym Kontynecie - Lidze Mistrzów.
Jasne - możemy, a nawet powinniśmy zżymać się na UEFĘ oraz inne światowe organizacje i zastanawiać się kiedy nastąpił moment, w którym piłka nożna bardziej niż grę zespołową zaczęła przypominać wielki biznes. Świat, w którym wszystko da się załatwić za pieniądze i w którym hipokryzja przybrała takie rozmiary, że trudno porównać jej rozmiar do czegoś innego. Nie będę oczywiście negował obecności w tej społeczności Interu, który też przecież, jak wszystkie wielkie kluby, jest korporacją dbającą o własne interesy. Tak wygląda obecnie rzeczywistość i trzeba ją po prostu zaakceptować. Jednak gdzieś tam w świadomości wielu sympatyków futbolu, Nerazzurri jawili się przed wczorajszym finałem jako zespół, który złożony po części z darmowych i niechcianych graczy, może zatrzymać potężną maszynę Pepa Guardioli i udowodnić, że pieniądze w piłce to nie wszystko.
Piękny sen nie zakończył się niestety dla Interu happy endem i ostatecznie "uszaty" puchar w górę wzniósł Ilkay Gundogan, a nie Samir Handanovic. Nie da się jednak zaprzeczyć, że klub z Mediolanu postawił faworytowi trudne warunki i był bardzo bliski doprowadzenia do dogrywki. Skazywana przez "ekspertów" na pożarcie drużyna zaprezentowała bardzo solidny futbol, a Simone Inzaghi po raz kolejny udowodnił, że wie, jak ustawić zespół przeciwko najlepszym. Dla mnie jednak najważniejszym aspektem wczorajszego finału były emocje, jakie ten cały ostatni okres wyzwolił.
Jeszcze 16 maja, kiedy Nerazzurri świętowali awans do finału, fraza "Inter w finale Ligi Mistrzów" choć była już rzeczywistością, brzmiała jak abstrakcja. 25 dni, który minęły od tamtego czasu do pierwszego gwizdka finału były wielkim przygotowaniem na to wydarzenie. Ten czas pozwolił znowu poczuć emocje, jakich po czarno-niebieskiej stronie Mediolanu nie było od lat. Choć racjonalnie raczej każdy jako faworyta rywalizacji wskazywał Manchester City, gdzieś tam w głębi duszy mniej lub bardziej kibice Interu wierzyli w zwycięstwo swoich pupili. Oczywiście nie była to wiara bezpodstawna, bo swoje racje i argumenty na potwierdzenie tego każdy, kto oglądał w ostatnim czasie włoski klub, potrafił wskazać.
Nie udało się. Trudno. Przegrana w takim stylu z obecnym Manchesterem City wstydu nie przynosi, a wielu obserwatorów potrafiło ostatecznie docenić to, w jaki sposób Nerazzurri zaprezentowali się w Stambule. Życie nie znosi jednak próżni i toczy się dalej, a wczorajszy mecz powinien być dla włodarzy Interu impulsem do budowy jeszcze mocniejszej kadry. Wiosenna przygoda pokazała przecież, że przy odpowiednio zbudowanej drużynie wszystko jest możliwe. Cel powinien być oczywiście jeden - Scudetto i druga gwiazdka nad klubowym herbem.
Dziękujemy Ci, Interze, za ten wspaniały czas i emocje. W końcu poczuliśmy to, czego tak bardzo nam brakowało. Oczywiście, w międzyczasie były już inne trofea ze Scudetto na czele. Mimo wszystko, to, co można poczuć w związku z takim wydarzeniem, jakim jest gra w finale Ligi Mistrzów, to zupełnie co innego. Obyśmy nie musieli na to czekać ponownie tak długo.
Komentarze (7)
Jako kibic dziękuję za te emocje i żałuję ze na następne odcinek tego najlepszego i najbardziej emocjonującego serialu pt.Inter kontra reszta swiata trzeba czekać kilkadziesiąt dni.Pozdrawiam
Duma! 🫡