Calcio wróciło po zimowej przerwie i był to powrót pełen znaków zapytania. W końcu okres świąteczno-noworoczny we włoskiej piłce w wydarzenia przykuwające uwagę obfitował, zwłaszcza w odniesieniu do czarno-niebieskiej części Mediolanu. Mieszanka buty i frustracji Rafy Beniteza dała mu drugie wielomilionowe odszkodowanie w ciągu zaledwie pół roku, w pakiecie z zawodowym upadkiem; z awersji do trenerstwa szybko wyleczył się Leonardo i równie błyskawicznie doszedł do porozumienia z największym rywalem klubu, z którym związany był przez lata, kolejno jaki piłkarz, scout i trener. Stosunek do tej roszady mógł być każdy, lecz na pewno nie obojętny.
[hide]
Benitez wyleciał z Interu w atmosferze, w jakiej do owego zdarzenia dojść nie powinno. Zbyt dużo było kłamstw, uników, publicznie demonstrowanego wzajemnego obrażania się. Wyglądało to tak, jakby obie strony miały względem siebie długą listę zarzutów i ogromne, ogromne pretensje, tłumione jednak przez chęć uniknięcia dalszego wałkowania sprawy przez – zawsze do usług – wysłanników mediów. De facto wszyscy zdawali sobie sprawę z relacji na linii Benitez-Moratti i w świecie ludzi zwykłych, z dala od błysków fleszy, wielkich pieniędzy i wszędobylskich dziennikarzy, taka szorstka przyjaźń musiałaby się nieuchronnie skończyć dość efektowną konfrontacją. W zamian była zupełnie niepotrzebna kurtuazja, owijanie w oficjalnie poprawny papierek cukierka obrzydliwego jak przedszkolny kleik. Podnieście ręce ci, których to nie zmęczyło.
Spoglądając na Inter za kadencji Beniteza przekrojowo, można zaryzykować pointę, iż jaka cała runda, taka i dymisja. Drużyna była bowiem niemrawa, chwilami przeraźliwie słaba, pozbawiona tak charakterystycznego drużynowego ducha, a wewnętrzne relacje piłkarzy ze sztabem szkoleniowym czy nawet między sobą – przeraźliwie chłodne, utrzymywane pod wielkim przymusem. Wyjmuję już z rozważań nad przesłankami tak mizernej drugiej połowy roku 2010 w wykonaniu Mistrzów Włoch aspekty bezpośrednio od Beniteza niezależne, jak choćby mentalna i sportowa apatia zawodników oraz plaga kontuzji. Warto zadać sobie w tym momencie pytanie – czy faktycznie Hiszpan nie przyłożył do dwóch ostatnich ręki? Albo inaczej, czy zaistnienie obu zjawisk nie było spowodowane po prostu faktem, że jako bajońsko opłacany fachowiec powielał te same błędy?
Teraz utrzymane w podobnym stylu analizy są już nieistotne. Benitez to etap zamknięty, ku wielkiej uldze w obozie Interu. Ironizujący z nieobecności Beniteza Moratti – na świeżo, zaraz po oficjalnych potwierdzeniach – uosabiał wręcz oddech ulgi zaistniałej na San Siro. Choć od rozstania szkoleniowca i klubu kilkanaście dni już minęło, tamten czas wydaje się niezwykle odległy, może nawet z pogranicza tego, co rzeczywiste. Tak, było bardzo źle. Leonardo miał zatem w stosunku do statystycznego nowo zatrudnionego trenera ułatwione zadanie – w tym przypadku wywrócenie wszystkiego do góry nogami wysuwało się na rozwiązanie najlogiczniejsze, zważywszy na to, iż oskarżenia pod adresem Beniteza dotykały praktycznie każdej materii, za którą ten się zabrał.
Z tego też względu, Leonardo o własnej gamie pomysłów i nowych konceptów nie bał się mówić. Wszakże, powiew świeżości był – obok uzasadnienia o charakterze merytorycznym, tj. jesiennych wyników i ich stylu – głównym argumentem wymiany Beniteza na Lepszy Model.
Na pierwsze wzmianki o rewitalizacji Interu nie trzeba było długo czekać. Nowy-stary koncept treningowy, czyli powrót do łask zajęć z piłką o wysokiej intensywności, ograniczenie treningów na siłowni z uwzględnieniem uwarunkowań fizycznych każdego piłkarza z osobna. Dalej, projekt stworzenia – za rywalem zza miedzy – specjalistycznego laboratorium, wykorzystującego najnowsze zdobycze techniki i odkrycia medycyny do dbałości o właściwą kondycję organizmów zawodników. Wszystko fajnie, ale najważniejsza wśród reform sygnowanych przez Leonardo była ta związana ze sferą psychiczną – postawił on bowiem na partnerskie relacje z podopiecznymi, nie stroniąc od przyjacielskich gestów, chcąc, aby ci widzieli w nim nie tylko srogiego pryncypała, ale także bratnią duszę. Bardziej towarzysza tułaczki niż jej przewodnika. Inter ma ponownie stanowić grupę zgraną jak mało która w futbolu, kolektyw w ujęciu całościowym. Wdrożenie przez Mourinho takiego modelu pozwoliło wznieść się mediolańczykom na wyżyny swych piłkarskich umiejętności, umierać na boisku za trenera i za siebie nawzajem. Po pierwsze, według samych zawodników, mających z nim styczność, Leonardo należy do gatunku „swój chłop”, po drugie zaś, warto korzystać ze sprawdzonych wzorców. Prochu się nie wmyśli, bo i sensu nie ma.
Pod tym kątem, Benitez zawiódł na całej linii. Żeby nie być zbyt monotematycznym, prztyczek w nos powinien dostać także Moratti. O łatce trenerskiego belfra, maniakalnego taktycznego wykładowcy i chłodnego, zdystansowanego szefa głośno było jeszcze za czasów pracy Beniteza w Liverpoolu. Graczom Interu zabrano kochającą matkę, dano w zamian nieustannie punktującego ojca. To się nie mogło dobrze skończyć, na Boga. Ktoś taki ruch świadomie podjął, nawet podejrzewam, kto. Przerzucanie na kogoś odpowiedzialność za to posunięcie? Nie wypada, Panie Moratti.
Już z Leonardo na ławce, Inter wszedł w nowy rok z pewnym przytupem. Odprawione z kwitkiem zostało wiceliderujące do tej pory w Serie A Napoli, a „Nerazzurri” zagrali jak nie oni. Jak nie oni za Beniteza, oczywiście.
Wszędzie było pełno tego nowego. Ci biegający po boisku tryskali radością z gry, z zapałem atakując rywala, naładowani pozytywną energią. Tego właśnie brakowało być może najbardziej – dziecięcej radochy z tego, że możemy kopać piłkę z herbem Interu na piersi i dawać jego kibicom satysfakcję każdym golem, każdym zwycięstwem. O, dobre słowo, satysfakcja – na palcach jednej ręki można policzyć spotkania, w których tą właśnie czerpali z futbolu ludzie Beniteza.
Z wysokości ławki rezerwowych nie spoglądał już nań jegomość z zakłopotaną miną, bezustannie zapisujący coś w swoim notesie. Leonardo ponownie wrócił do zwyczajów Mourinho i mecz starał się rozgrywać na swój sposób. Uśmiechał się i karcąco pokrzykiwał, w zależności od sytuacji, krążył wzdłuż linii bocznej. Thiago Motta ściskał się z nim po strzelonej bramce, ale podczas przerwy w grze dostał krótką lekcję z tego, jak w niektórych sytuacjach winien się zachować. Nie było lekko.
Ekspresja. Chemia pomiędzy piłkarzami a trenerem. Szczerość wyrażanych uczuć, czy pozytywnych, czy negatywnych. Wzniesiona przez Beniteza niewidzialna ściana runęła. Inter odzyskał dobrą aurę, Inter uzdrowił wewnętrzną atmosferę. Nie ma już wrażenia odwalania roboty dla wąsatego repa, jest za to wspólne spojrzenie w jednym kierunku. Wspomniany Motta już rozpowiada, że Leonardo to wspaniały człowiek. Przez dotarcie do zawodników i zjednanie ich sobie – tak przykładny trener leje fundamenty pod późniejsze sukcesy.
Niemniej jednak, pod względami stricte piłkarskimi, Leonardo czeka ciężka praca. Skuteczność podbramkowa Diego Milito i Gorana Pandeva, bronienie zespołowe przy dośrodkowaniach z bocznych sektorów boiska – przykłady pierwsze z brzegu. Zatrzęsienie kontuzji – pewnie nie na skalę poprzedniego – przyjdzie w swoim czasie. Tym bardziej, że Andrea Ranocchia może okazać się jedynym zimowym nabytkiem Interu.
By Inter doskoczył do ścisłej czołówki ligi i skutecznie przebił się co najmniej do ćwierćfinału Champions League, droga jest, rzecz jasna, daleka. Nie chcę przesądzać, czy wyczekiwane przebudzenie i odzyskanie mistrzowskiej dyspozycji już nastąpiło, nastąpi lada dzień, a może dopiero za kilka tygodni. Nie ośmielam się również wyrokować, że Inter będzie regularnie zostawiał rywali w pokonanym polu. Ba, jak najbardziej jest przecież naturalne, że w walce Samuel Eto’o i spółka okażą się od kogoś po prostu słabsi, a o porażce zdecydują aspekty wyłącznie sportowe.
Właśnie, sportowe. Inter zyskał co innego, mianowicie – tylko lub aż – podstawę, by na dawne tory wrócić. Przywracając w drużynie równowagę mentalno-psychiczną, uczynił pierwszy i zasadniczy krok po obronę wysadzanej pięcioma trofeami korony. Teraz wszystko w nogach piłkarzy i rękach samego Leonardo.
Mateusz Jaworski, Transfersblog.pl
Tekst pochodzi z serwisu Transfersblog.pl
Komentarze (11)
gramy fajniej,duzo szybkich wymian,prostopadlych pilek,na wolne pole do Milito<br />
a jak pamietam u Benia,klepanie w nieskonczonosc i podanie do obroncow,70 min mozna bylo wylaczac mecz bo nasi juz tylko truchtali, ale po takich treningach nic dziwnego
Jeszcze inna rzecz to te szczególne zainteresowanie Interem mediów. Cóż, sądzę, że nie mniej pisano o Milanie w kontekście Cassano i były to bezapelacyjne pozytywniejsze aspekty futbolu nisz zamieszanie w naszym klubie.
Pzdro!
"Wyjmuję już z rozważań nad przesłankami tak mizernej drugiej połowy roku 2010 w wykonaniu Mistrzów Włoch aspekty bezpośrednio od Beniteza niezależne" mamy 7 styczen a to zdanie dla mnie jest juz zdaniem roku<br />
<br />
robisz felieton i chwala Ci za to ale nie nadymaj sie sztucznie, piszac "lekko" zyskasz wiecej
<br />
Słusznie zauważyłeś jednak, że poprawy wymaga szczególnie obrona. We wczorajszym meczu przeciwnicy zbyt często dochodzil do strzałów. Jeśli nie będzie kontuzji, to po powrocie Eto'o i Sneijdera powinno być dużo lepiej.