
Jeszcze trzy miesiące temu (dokładnie po porażce z Juventusem w Turynie) w artykule „Atak bez napastników, czyli Matrixa gola” pozwoliłem sobie na wytknięcie działaczom Interu niewłaściwej polityki transferowej odnośnie linii ataku zespołu Nerazzurrich. Głównym powodem tamtych zarzutów był deficyt w kadrze dobrych napastników, którzy wnosiliby coś produktywnego do gry zespołu i tym samym zwiększali pole manewru trenerowi Mourinho. Twierdziłem, że zrobienie porządku w tej kwestii oszczędziłoby wszystkim kibicom oglądania w roli napastnika chociażby Marco Materazziego, czy szukającego od prawie dwóch lat formy Amantino Manciniego. Minęły zatem trzy miesiące i co? I zmiana jest na tyle zauważalna, że warto poświęcić jej kilka słów.
Zimowe wietrzenie ataku
W grudniu w kadrze Interu znajdowało się w zasadzie siedmiu atakujących – pięciu typowych napastników (Milito, Eto’o, Balotelli, Suazo i Arnautović) oraz dwóch skrzydłowych mających zadania stricte ofensywne (Quaresma i Mancini). Z wymienionej siódemki Mourinho na dobrą sprawę systematycznie korzystał jedynie z pierwszych trzech, ponieważ pozostali, delikatnie mówiąc, nie gwarantowali wystarczająco wysokiego poziomu, aby móc sprostać wymaganiom w konfrontacji z rywalami. W związku z tym w zimowym oknie transferowym po prostu należało pozbyć się kilku zupełnie niepotrzebnych i zbędnych napastników i tak też się stało. [hide]Z klubu zostali wytransferowani Suazo i Mancini (niestety na zasadzie wypożyczeń – z pewnością taka forma pozbywania się piłkarzy jest nie tylko kamyczkiem, a cegłą, jaką należałoby wrzucić do ogródka Massimo Morattiego, ale jest to temat na odrębny tekst). Bliscy odejścia byli także Quaresma i Arnautović, jednak obaj ostatecznie pozostali w Mediolanie i jak dotąd najczęściej grzali ławę, tak teraz zostają zazwyczaj oddelegowani na trybuny, skąd śledzą poczynania swoich kolegów. Czy pozbycie się dwóch z czterech tak naprawdę bezużytecznych piłkarzy można uznać za sukces Morattiego i spółki? Zważając na wszystkie okoliczności trzeba powiedzieć, że jednak tak, szczególnie warte docenienia jest pozbycie się Manciniego, który odrzucał jedną ofertę za drugą, trzymając się rękami i nogami Interu. Oczywiście mogą znaleźć się również tacy, którzy powiedzą, że wspomniani zawodnicy powinni zostać, ponieważ prezentują dobry poziom, nie otrzymywali wystarczająco dużo szans na grę, a większa liczba piłkarzy do gry na danej pozycji zwiększa konkurencję w zespole itd. Na ogół są to jakieś argumenty, ale w tym konkretnym przypadku chyba żaden z nich nie jest trafiony, a nawet minimalnie chybiony. Jasne, że można było pokusić się jeszcze o sprzedaż Quaresmy, jednak Portugalczyk najwyraźniej zapadł na tą samą chorobę, co Mancini, która objawia się chronicznym odrzucaniem kolejnych propozycji z innych klubów. Tyle, że były piłkarz Porto musi cierpieć na groźniejszą mutację tej dolegliwości, ponieważ ostatecznie Mancini z wielkim bólem zdołał się przełamać i powiedział „tak” na ofertę Milanu, a Quaresma jak uparł się na zrobienie kariery w Interze, tak kurczowo trzyma się tego postanowienia do dziś.
Jeden transfer, dwa wzmocnienia
Zgodnie z przewidywaniami zimą do Interu trafił nowy napastnik i zgodnie z wcześniejszymi spekulacjami okazał się nim Goran Pandev. Macedończyk od pierwszych minut spędzonych na boisku stał się wiodącą postacią w zespole Mistrza Włoch. Nikt chyba nie przewidział, i na dobra sprawę nie mógł przewidzieć, że były piłkarz Lazio tak szybko wkomponuje się do nowej drużyny, stając się niemal z miejsca jej swoistym motorem napędowym. Ja sam muszę posypać głowę popiołem, ponieważ uważałem ten transfer za typowe uzupełnienie składu, nieobniżające poziomu, ale też niewnoszące żadnego „skoku jakościowego” w grze napastników. Biorąc pod uwagę to, co Pandev prezentuje w koszulce w czarno-niebieskie pasy mogę tylko życzyć sobie, abym w kwestii każdego kolejnego transferu działaczy Interu zawsze się mylił, by później tak mile się rozczarowywać. No dobrze, ale Pandev to jeden transfer, a co z drugim wzmocnieniem? Jest i to równie istotne, ale bynajmniej nie chodzi tu o żadnego nowego piłkarza a o Mario Balotellego. Od kilku dobrych tygodni młody Włoch wyraźnie poprawił swoją grę, przede wszystkim wpłynęło na to zdyscyplinowanie (może poza sytuacją z soczewkami w meczu Pucharu Włoch z Fiorentiną) i podporządkowanie się taktycznym założeniom Jose Mourinho. Oczywiście Mario nadal jest krnąbrny, kontrowersyjny, a momentami do przesady bezczelny, jednak nie tyczy się to na szczęście jego gry, a zachowania w stosunku do rywali czy kibiców innych drużyn. Uważam jednak, że to postawa pod względem stricte piłkarskim zawodnika, a nie jego pozaboiskowe zachowania powinna w pierwszej kolejności podlegać opinii kibiców, a pod tym względem Balotelli naprawdę się poprawił. Tak jak w grudniu napisałem, że Inter ma dwóch i pół klasowych napastników, odnosząc tą „połówkę” właśnie do Super Mario, tak teraz nastoletni Włoch staje się napastnikiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Oczywiście nie można przewidzieć jak długo potrwa taka dyspozycja Balotellego i czy wkrótce nie znudzi mu się być zdyscyplinowanym wobec poleceń trenera, jednak na dzisiejszego Mario patrzy się z przyjemnością, a nie niechęcią i poirytowaniem, jak miało to miejsce jeszcze w pierwszej części sezonu.
Trzech na jedno miejsce
Wszystkie opisane wyżej wydarzenia sprawiły, że na przestrzeni kilku tygodni Jose Mourinho ma nowy problem – problem bogactwa w linii ataku i co za tym idzie kłopot, na kogo stawiać od pierwszych minut. Na dobrą sprawę problem ten dotyczy jednego miejsca w ataku, ponieważ wydaje się, że pozycja Diego Milito jest absolutnie niepodważalna. Tak więc walka o bycie boiskowym partnerem Argentyńczyka toczy się pomiędzy Eto’o, Pandevem i Balotellim. Jeszcze do niedawna wydawało się, że status Kameruńczyka nie podlega żadnej dyskusji, jednak sytuacja zmieniła się, kiedy piłkarz przebywał ze swoją reprezentacją na turnieju Pucharu Narodów Afryki. Wówczas do Mediolanu trafił właśnie Pandev, który swoją doskonałą dyspozycją sprawił, że tak naprawdę nikt nie odczuł braku czarnoskórego snajpera. Problem, na kogo postawić pojawił się, kiedy Eto’o wrócił z PNA. Analizując ostatnie decyzje Mourinho, mimo że nawet on rozpływał się nad występami Pandeva, wydaje się, że w jego rankingu nieco wyżej znajduje się jednak były piłkarz Barcelony. Postawił na niego chociażby w arcyważnym meczu Ligi Mistrzów przeciwko Chelsea, pomimo ze gołym okiem było widać, iż w ostatnich tygodniach znajduje się on w znacznie gorszej dyspozycji niż Macedończyk. Oczywiście, aby obiektywnie określić, który z tej dwójki powinien wybiegać w pierwszej jedenastce Interu należałoby głębiej przeanalizować ich wady i zalety, przydatność dla zespołu itd., ale nie czas na to. Paradoksalnie najważniejsze, że w zespole Mistrza Włoch pojawił się tego typu problem. Mourinho ma do dyspozycji trzech światowej klasy napastników plus coraz mniej nieobliczalnego Balotellego. Powoduje to, że może pozwolić sobie na stosowanie różnych wariantów taktycznych, dowoli żonglować w zestawieniu pary napastników i dostosowywać ich wybór pod kątem rywala, mając pewność, że nie ucierpi na tym jakość gry zespołu. Również pewnym rozwiązaniem może być wystawienie całej trójki i przejście na system 4-3-3, jednak wydaje się, że jest to ustawienie, które może być stosowane tylko w przypadku braku Sneijdera. Kiedy Holender jest na boisku tak naprawdę mamy do czynienia z formacją 4-2-3-1, która w konfrontacji nie z każdym rywalem może się sprawdzić (jest z kolei idealna, kiedy dochodzi do sytuacji, w której trzeba odrabiać straty w meczu).
Tak czy inaczej obecna sytuacja powoduje, że nie można już powiedzieć o pierwszej linii Interu „atak bez napastników”. Sytuacja w tej formacji jest więcej niż zadowalająca i z całą odpowiedzialnością można ją określić mianem jednej z najgroźniejszych, nie tylko w Włoszech, ale też całej Europie. Ale żeby nie było do końca tak kolorowo należy pamiętać, że latem skończą się wypożyczenia takich piłkarzy, jak Suazo, Mancini czy Obinna i wcale nie jest pewne, że ich obecni pracodawcy skorzystają z opcji pierwokupu. Jeśli tak się nie stanie, to niejako wrócimy do punktu wyjścia, a Moratti, a zwłaszcza Branca będą musieli wykazać się nie lada umiejętnościami negocjacyjnymi, aby „upchnąć” gdzieś niechcianych napastników. A zrobienie tego będzie konieczne, ponieważ już ten sezon dobitnie udowodnił, że nie zawsze ilość przechodzi w jakość… .
Kamil Żerdziewski (bialy19)
Komentarze (17)
ładne bramy Carlos dla nas strzelał
<br />
Kamilu, bardzo fajny tekst <img src="/files/emoticons/10" alt="