
Bez wątpienia środowej nocy Inter Mediolan AD 2011 o ile do historii nie przeszedł, to z pewnością śmiało do niej pukał. Szansa na zapisanie się dużą czcionką w annałach Ligi Mistrzów była bądź co bądź dość duża, nikt bowiem ani we współczesnej, znanej nam LM, ani w jej przodku – Pucharze Mistrzów – nie zdołał wywalczyć awansu do następnej rundy rozgrywek, doznając w pierwszym meczu upokorzenia o rozmiarach 2:5. Upokorzenia, dodajmy, zafundowanego własnej publiczności na Giuseppe Meazza. Nieliczne odstępstwa od tej reguły (aczkolwiek istniejące jedynie w szerszym kontekście europejskich pucharów jako całości), wygrzebane chyba przez sprzymierzone siły LgdS, Tygodnika Kibica i Instytut Pamięci Narodowej, opowiadały o drużynach tak archaicznych i zapomnianych, że 'niemożliwe' przestało być słowem wystarczającym do opisania misji, którą Inter miał zrealizować na Veltins Arena.
[hide]
Obecny Inter to jednak najwyraźniej nie Grupa Przyjaciół Syzyfa, więc piłkarze obrońcy trofeum postanowili pójść na skróty i poprosić o miejsce w loży zasłużonych w tej łatwiejszej kategorii – 'mistrzów co odpadli, a odpadając, ponieśli za sobą największy worek straconych bramek'. Nigdy dotąd w historii Ligi Mistrzów (czyli od sezonu 1993/94 i triumfu Olimpique Maryslia) nie zdarzyło się bowiem, żeby obrońca trofeum odpadał z gorszym bilansem bramkowym, niż Inter pod wodzą Leonardo. Nawet w jedynym porównywalnym przypadku, w sezonie 2005/06 Liverpool, odpadając z Benficą Lizbona, wypadł za burtę CL przegrywając oba mecze, aczkolwiek wyniki 0:1 i 0:2 dawały i tak lepszy bilans bramkowy. 7 bramek straconych w dwumeczu z Schalke wiele mówi o obecnej defensywie i całej taktyce (lub też jej braku) Interu, jak również daje potężne argumenty dwóm najbardziej opozycyjnym wobec Leonardo grupom. Pierwszej – opozycyjnej wobec całego klubu – mówiącej że zeszłoroczny triumf w LM był tyleż spektakularny, co przypadkowy, a w obecnym sezonie ci sami przecież piłkarze wrócili do niebiesko-czarnej mentalności europejskich przegranych. I drugiej – opozycji już wewnątrzklubowej – która wciąż tęskni za Mourinho i domaga się jego powrotu. Ci z kolei już krzyczą, że 7 bramek w dwóch spotkaniach drużyna Mourinho mogłaby stracić chyba tylko w starciu z kadrą Układu Słonecznego.
Wiele było przyczyn – sportowych i pozaboiskowych – które spowodowały klęskę w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Mimo to moją uwagę przykuł fakt na pierwszy rzut oka dość prozaiczny, by nie powiedzieć zagadkowy, który jednak dość dobrze obrazuje obecną sytuację Interu. Podczas gdy gracze Schalke wyszli na mecz bardzo skupieni i przez 90 minut koncentrowali się na podawaniu piłki, walce o pozycję bądź dostrzeganiu partnera z drużyny, gestem najczęściej wykonywanym przez zawodników z Mediolanu było podnoszenie rąk. Po nieudanych zagraniach, z pretensjami do kolegów, a przede wszystkim jako argument pomocniczy w pertraktacjach z sędzią. Ręce Interistów były dziś wieczór w górze niemal bez przerwy, ale wyrażały one częściej frustrację, niemoc czy cwaniactwo boiskowe niż rzeczywistą radość z gry czy choćby wskazywanie wolnej pozycji. Jakby tego było mało, goście w tym meczu dodawali swoje werbalne trzy grosze w kontaktach z rozjemcą spotkania nawet wtedy, gdy ten zdążył już zagwizdać na ich korzyść. Podążając za tym rozumowaniem, piłkarze Schalke od pierwszej minuty dwumeczu doskonale wiedzieli, że wszystko w ich głowach i nogach, słowem losy ćwierćfinału zależą od nich. Inter – odwrotnie – odpowiedzialność z siebie spychał, zarówno kolektywnie, jak i indywidualnie. Mediolańczycy bez przerwy znajdowali się w bezpośrednim sąsiedztwie sędziego, co rusz próbując wymusić na nim decyzje pozytywne lub po prostu opowiedzieć, jak bardzo im źle z takim wynikiem i 'niech Pan coś zrobi, my przecież Inter, oni tylko Schalke!'. Żaden z nich nie chciał wziąć na własne barki odpowiedzialności boiskowej, postępując dokładnie odwrotnie niż Raul w drużynie niemieckiej. Hiszpan, mimo że nikomu już nic nie musi udowadniać, królem wyobraźni niejednego z nas pozostanie już na zawsze, wczoraj ponownie pokazał, ile w futbolu znaczą indywidualności – nie tylko nożne, ale mentalne. I jeśli potwierdzi się opinia o Leonardo jako uczniu pilnym i pojętnym, w takim razie ten odebrał wczoraj od Hiszpana solidną lekcję motywacji i 'team spirit' rozegranego w iście Jordanowskim stylu.
Ciągłe pretensje zgłaszane do sędziego obrazują też inną ważną cechę obecnej drużyny Interu – brak wiary w siebie i partnerów. Nieustannie zagadując arbitra, zdawali się błagać wyższą instancję o cud, niejako od pierwszych minut sprawiając wrażenie przekonanych, że sami tego meczu nie wygrają. Nie jest to zresztą zjawisko związane tylko z wieczorem w Gelsenkirchen, ale nagminnie pojawiająca się wysypka na mediolańskiej skórze. Wiary tej z pewnością nie dodaje też Leonardo, który błyszczy na konferencjach prasowych, ale po przekroczeniu strefy trenerskiej na boisku zdaje się być sparaliżowany, przerażony potencjalną perspektywą podjęcia jakiegokolwiek ryzyka. Mimo to nie przestaje wierzyć we własne prawdy ostateczne, swoją 'fantazję' usiłuje wcielić w życie w sferze kreatywnej próżni opartej na piłkarzach pokroju Motty czy Kharji, podczas gdy Coutinho – zawodnik Interu dysponujący bodaj największą ilością midichlorianów piłkarskiej fantazji i artystycznego nieładu futbolowego (co zresztą widać nawet w jego fryzurze) – najpewniej zdążył przykleić gumę do żucia do każdego krzesełka ławki rezerwowych Interu.
Inter cierpi na syndrom pełnego brzuszka. Gracze najedzeni sławą, triumfami i niebotycznymi gażami przypominają raczej polską osiemnastowieczną szlachtę niż stado wygłodniałych lwów wypuszczonych na igrzyska. Obudzenie w nich apetytu i woli walki – nawet w perspektywie nowego sezonu – będzie nie lada wyczynem, aczkolwiek Leonardo musi mu podołać. W przeciwnym razie kolejną uniesioną w górę ręką, jaką zobaczy, będzie ręka cesarza Morattiego. Tyle że już kciuk będzie wtedy opuszczony w dół.
Komentarze (27)
<img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" /> <img src="/files/emoticons/9" alt="<brawo>" />
<br />
Mega artykuł - masz talent stary - opisuj jak najczęściej bo rządzisz - pozdrawiam Cię!
<br />
Najbardziej bawiło mnie to, że grał o tyle leniwie, że najczęściej Sneijder grał wyżej od niego, bo Diego nawet nie chciało się ustawiać na właściwej dla siebie pozycji. Za to gdy wykonał już RAJD, pięciometrowy na wolne pole równe dwóm metrom kwadratowym i nikt mu nie podał to od razu podnosił ręce w geście rozpaczy, że niepotrzebnie przebiegł te trzy kroki i potem odpoczywał przez kolejne 10 minut.<br />
<br />
Milito sam zabił swoją legendę. Nawet Pandev, drewniany jak kłoda, miewał lepsze mecze. Milito w obecnym sezonie nie miał ani jednego godnego pochwały występu. Gra tak fatalnie i tak bez jaj, że boję się, iż wspominając go za 20 lat bardziej będę pamiętał jego boiskowe kalectwo niż bramki, które potrójnie ukoronowały Inter...
Brawo dla autora.