
Dwudziestu dni potrzebowali działacze Interu na znalezienie następcy Jose Mourinho. Dokładnie 10 czerwca na oficjalnej stronie Nerazzurrich pojawił się komunikat informujący, że nowym opiekunem najlepszej obecnie klubowej drużyny w Europie został Rafael Benitez. Ta nominacja, zresztą jak każda inna w tych okolicznościach, natychmiast wygenerowała mnóstwo pytań, na temat jej słuszności i celowości. Warto więc na kilka chwil wziąć do ręki lupę i bliżej przyjrzeć się tej kandydaturze.
Jeden z piętnastu (?)
Wakat na ławce tak renomowanego klubu, jak Inter niemal z miejsca wywołał lawinę spekulacji na temat nowego opiekuna Mediolańczyków. Wachlarz nazwisk poszerzał się z każdym dniem, a niektóre doniesienia sprawiały, że włosy na głowach fanów Nerazzurrich stawały dęba. Wiele wskazuje na to, że początkowo nawet sam Massimo Moratti nie za bardzo wiedział, jakiego szkoleniowca ma zatrudnić. Z jednej strony zapowiadał, że będzie to fachowiec doświadczony, charyzmatyczny, cieszący się wśród piłkarzy wielką estymą. Z drugiej cały czas powtarzał, że jest wielkim zwolennikiem kogoś takiego, jak Joseph Guardiola, który co prawda ma na koncie masę sukcesów, biorąc po uwagę jego niewielki staż pracy, ale przecież w jego żyłach płynie katalońska krew i zdaniem wielu fachowców w każdym innym klubie miałby duże problemy z powtórzeniem choćby w części tego, co zdobył w Barcelonie.
[hide]Między bajki trzeba włożyć także słowa prezydenta Interu, który zaraz po nominacji Rafy z wielką kurtuazją stwierdził, że od początku myślał tylko i wyłącznie o zatrudnieniu Hiszpana. Bo w takiej sytuacji należałoby uznać, że agent Hiddinka kłamał, mówiąc, iż to jego klient został zdefiniowany przez Nerazzurrich, jako najlepszy następca Mourinho. Tym bardziej, że Cees Van Nieuwenhuizen nie miał najmniejszego powodu, by fałszywie wypowiadać takie słowa, ponieważ od początku stanowisko jego i jego klienta było jasne: Hiddink nie zerwie kontraktu z turecką federacją. O tym, że na Beniteza nie czekano z otwartymi ramionami świadczy też całe zamieszanie wokół osoby Fabio Capello. Czy tak poważna reprezentacja, jak Anglia aż tak bardzo spieszyłaby się z przedłużeniem umowy trenera, który za kilka dni zaczyna start w Mistrzostwach Świata? Chyba tylko Michał Listkiewicz wpadł na tak genialny pomysł i przedłużył umowę z trenerem, jeszcze przed poznaniem wyników, jakie selekcjoner osiągnie na wielkim turnieju. Anglicy po prostu nie chcieli stracić szkoleniowca, który wreszcie scementował ich zespół i przywrócił nadzieję, na pierwszy od 1966 roku Puchar Świata. A nie chcieli go stracić, bo wiedzieli, że podchody pod doświadczonego Włocha robi właśnie Inter.
Wygląda więc na to, że Benitez był w najlepszym wypadku dopiero trzeci w kolejce do objęcia schedy po Mou i już sam ten fakt może poddawać pod wątpliwość słuszność takiej, a nie innej nominacji. Warto w tym miejscu podkreślić, jak bardzo na wyobraźnię dziennikarzy działa zespół Mistrzów Włoch i do wymyślania jak bezmyślnych momentami informacji posuwali się obsadzając ławkę trenerską Nerazzurrich. Bo o ile kandydatury Guardioli, Spallettiego, Mihajlovica, czy nawet Zemana (sam Moratti potwierdził, że przez moment rozważał zatrudnienie Czecha!) można uznać za w miarę prawdopodobne, to tak „egzotyczne” nazwiska, jak Dunga, Leonardo, Simeone, Zenga, Maradona, Baresi, Domenach czy Ten Cate były wręcz klinicznym przykładem dziennikarskiej fantazji.
Dwie twarze
Benitez, obok Mourinho, jest przez wielu uznawany, za najlepszego taktyka, jaki obecnie zasiada na trenerskiej ławce. Jego legendarny już „analityczny umysł” sprawił, że sięgnął z Valencią po dwa mistrzostwa Hiszpanii oraz Puchar UEFA, a Liverpool doprowadził do dwóch finałów Ligi Mistrzów, z czego jeden wygrał, wprawiając przy okazji w stan chwilowej ekstazy także fanów Interu (w pamiętnym meczu finałowym w Stambule ograł przecież znienawidzony Milan). Obecnie Rafa kojarzony jest jednak przede wszystkim z pracy w Anglii, wiec skupmy się nad tym rozdziałem, w jego szkoleniowej karierze.
Hiszpan trafił na Anfield Road w 2004 roku i od razu zapowiedział, że potrzebuje maksymalnie trzech lat, aby wywalczyć dla The Reds upragniony tytuł Mistrzów Anglii. Trzy lata jak się okazało nie wystarczyły, ba, nie wystarczyło nawet sześć. Przez cały swój pobyt na Wyspach Benitez na dobrą sprawę tylko raz na poważnie, niemal przez cały sezon stoczył równą walkę o prymat w Premiership, do tego nieskutecznie. Miało to miejsce w sezonie 2008/2009, kiedy jedynie o cztery punkty przegrał wyścig o tytuł z Manchesterem United. Obok Pucharu Anglii i Tarczy Dobroczynności zdobytych trzy lata wcześniej, to właśnie wicemistrzostwo kraju było jego największym sukcesem na krajowym podwórku. W pierwszym roku swojej pracy na Anfield zajął z Liverpoolem dopiero piąte miejsce, ze stratą, uwaga, 37 punktów do lidera. W kolejnych latach ta strata wynosiła kolejno punktów: 9 (3 miejsce w tabeli), 21 (3 miejsce), 11 (4 miejsce) i wreszcie 23 oczka w ostatnim, jak się okazało, roku pracy w mieście Beatlesów, kiedy zespół dowodzony przez Hiszpana zajął 7 miejsce i nie zakwalifikował się do europejskich pucharów.
Co ciekawe przez długi czas Liverpool z Premiership, a Liverpool z rozgrywek międzynarodowych, to były dwa zupełnie inne zespoły. W Lidze Mistrzów podopieczni Beniteza byli postrachem najmożniejszych na Starym Kontynencie. The Reds, mimo problemów w lidze, potrafili toczyć fantastyczne boje w najbardziej elitarnych rozgrywkach i można powiedzieć, że byli wówczas przeciwnością Interu, który z kolei brylował na własnych śmieciach, a w Europie notorycznie zawodził. Dobra passa znalazła jednak swój koniec także w Champions League. W minionych rozgrywkach Anglicy już na poziomie fazy grupowej pożegnali się z marzeniami o Pucharze Mistrzów, wygrywając jedynie dwa mecze z najsłabszym w stawce zespołem z Węgier, co dało im dopiero trzecią pozycję wśród czterech zespołów.
Burzenie mitu
Ostatni sezon był tym najgorszym Liverpoolu za kadencji Beniteza. Fani The Reds stracili ostatnie pocieszenie, jaki utrzymywało ich w przekonaniu, że Hiszpan buduje na Anfield wielki zespół – krzepiący jak dotąd mit dwóch twarzy - jednej brzydkiej, nieporadnej i bezbronnej wobec krajowych oponentów i drugiej: pięknej, walecznej, budzącej respekt przed największymi. Mit definitywnie legł w gruzach. Trzeba oczywiście pamiętać, że z całą pewnością Rafie nie pomagały w pracy kłopoty finansowe klubu i to może go w jakiś sposób usprawiedliwiać. Ale czy wszystko można zrzucić na karb braku płynności finansowej? Przecież to za jego kadencji działacze z miasta Beatlesów dokonali najwyższego w historii klubu transferu, sprowadzając z Atletico Madryt Fernando Torresa. Nawet znany do niedawna z rozrzutności Massimo Moratti od lat nie wydał 27 mln funtów na żadnego zawodnika. Co więcej, Hiszpan budował zespół według własnej koncepcji i nikt nie wchodził mu w drogę. To spowodowało, że na Anfield zawitała prawdziwa kolonia jego rodaków. To również on wymyślał takich piłkarzy, jak Lucas, Riera czy Babel, którzy ostatecznie nie spełniali pokładanych w nich nadziei. Owszem, Liverpool ma kłopoty finansowe, ale grosza prezesi klubu zaczęli skąpić dopiero kilka czy kilkanaście miesięcy temu, a Benitez już od 2006 roku nie potrafił zdobyć ze swoim autorskim przecież zespołem żadnego trofeum. W jego słowa o rychłym tytule w ligowej piłce przestali wierzyć nawet zadłużeni działacze, którzy postanowili rozwiązać z nim umowę, mimo że była ona ważna aż do 2014 roku. Po części na pewno było to podyktowane cięciami w budżecie i klub chciał w ten sposób zaoszczędzić na pensji trenera, ale na dobrą sprawę czy tonący w długach klub zwolniłby trenera, w którym widziałby osobę mogącą odnieść jakiś sukces? Przecież także dobre wyniki drużyny mogłyby wydobyć z tarapatów Liverpool i przyciągnąć ewentualnych nowych inwestorów. Odpowiedź na to pytanie nasuwa się więc sama.
Obecny obraz nowego trenera Interu wygląda mało optymistycznie. Ostatnie lata jego kariery obfitowały w więcej porażek, niż sukcesów. Ale żeby nie popadać w zbyt skrajny sceptycyzm trzeba podkreślić, że mimo wszystkich przywar Benitez posiada trenerski warsztat, którego z pewnością zazdrości mu wielu kolegów po fachu. Pytanie tylko, czy należycie spożytkuje swoją wiedzę w Interze, a piłkarze Nerazzurrich dostosują się do jego metod szkoleniowych. Jedno jest pewne – nie stanie się to, czego obawiałem się jeszcze przed ogłoszeniem nazwiska nowego trenera: nie mamy do czynienia z człowiekiem, który będzie bał się odejść od tego, co prezentował Mourinho, a co za tym idzie, nie będzie go ślepo naśladował, tylko poprowadzi zespól po swojemu. A takie ryzyko istniało w wypadku zatrudnienia mniej doświadczonego trenera. Wiadomo przecież, że każda, nawet najlepsza kopia kogokolwiek, zawsze będzie dużo gorsza od oryginału. Kwestią do rozstrzygnięcia pozostaje, czy dotychczasowe znaki firmowe Beniteza, czyli bezkompromisowość w relacjach z zawodnikami, słabość do rodaków i ciągły system rotacyjny (stabilność składu, czyli coś, co było jednym z fundamentów sukcesu ekipy Mourinho, jest zupełnym zaprzeczeniem filozofii Hiszpana, który wielbi się w żonglowaniu personaliami) znajdą zastosowanie we włoskich realiach i doprowadzą Nerazzurrich do kolejnych sukcesów. Weryfikacja tego wszystkiego nastąpi niedługo. Przecież już w sierpniu Mediolańczycy zagrają o dwa z sześciu trofeów, jakie będą do zdobycia w ciągu najbliższego sezonu. Porażka w przynajmniej jednym z tych dwóch meczów, z pewnością nie ułatwi Rafie wprowadzać nowych porządków na Giuseppe Meazza.
Mimo wszystko będę kibicował Benitezowi, może jeszcze bardziej niż jego portugalskiemu poprzednikowi. Paradoksalnie Hiszpan znalazł się bowiem w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nie dość, że podjął się pracy w klubie, który wygrał w minionych rozgrywkach wszystko, co mógł, to jeszcze będzie musiał zmierzyć się ze wspomnieniem o Mourinho, który stał się już niemal legendą Interu. Rafa ma przed sobą tylko i aż sześć stopni, aby ponownie wspiąć się na trenerski szczyt. Jeżeli nie potknie się na żadnym z nich, nikt w Mediolanie nawet nie ośmieli się więcej wspominać o The Special One. Z drugiej strony przy każdej, nawet najmniejszej wpadce, jego pozycja w ekipie Mistrzów Europy będzie z dnia na dzień coraz mniej stabilna, a tęsknota za Mou wśród kibiców coraz większa… .
Kamil Żerdziewski (Biały)
Komentarze (19)
Jeszcze będziecie mieli wiele radości z nim, bo jak piłkarze załapią jego filozofię gry to Inter będzie szedł jak burza. Może to potrwać nawet rok, ale warto czekać. Liverpool załapał to na rundę rewanżową w przedostatnim sezonie i wtedy w tydzień zniszczył Real 4:0 i MU 4:1 na Old Trafford grając niemal perfekcyjnie.
<br />
tekst mi się podobał, wybór naszego nowego trenera już mniej, ale paradoksalnie po przeczytaniu tego tekstu wyciągnąłem kilka pozytywów, mimo że pewnie nie było to zamysłem autora,<br />
<br />
generalnie bardzo dobra robota Biały, wreszcie tekst pisany rozumem, a nie chęcią zdobycia przychylnych komentarzy,<br />
<br />
pozdrawiam,<br />
scozzi
Wszystkie kwestie poruszone na najwyższym poziomie i fajna spójność, co powoduje, że całość czyta się bardzo lekko..