
Nie będę pisał o Serie A, bo „koń jaki jest, każdy widzi”. Jej poziom z roku na rok spada w zastraszającym tempie. Cierpiący na skłonności autodestrukcyjne Włosi wolą toczyć wojny między sobą, niż usiąść i wspólnie porozmawiać o przyszłości. Poza tym na własnym podwórku Inter już od dawna nie ma sobie równych, więc i piąty z rzędu tytuł można było, mimo pewnych perturbacji, przewidzieć już jakiś czas temu. Żeby nikt mnie źle nie zrozumiał, Romie należy się szacunek za tempo jakie narzucili po drugiej kolejce zmagań, ale to jest zespół, który grozi, wypowiada dużo buńczucznych słów w stronę swoich rywali, ale kończy tak jak ich kapitan w tegorocznym finale Coppa Italia- ze spuszczoną głową i łzami w oczach.
[hide]
A Claudio Ranieri jest ostatnim człowiekiem, który mógłby ich zarazić wirusem zwycięstwa. Wrodzony brak charyzmy to ogólnie problem większości włoskich trenerów. Dość powiedzieć, że do niedawna najbarwniejszą postacią na boiskach Serie A był nieodżałowany Pierluigi Collina.
Gdyby we wrześniu poprzedniego roku ktoś mi powiedział, że w maju Inter będzie na dobrej drodze do powtórzenia wyczynu Barcelony anno domini 2009, odszedłbym czym prędzej w obawie o własne zdrowie psychiczne. Barcelona osiągnęła coś, co jeszcze do niedawna uważane było za mission impossible. Będąca na ustach całego świata „Duma Katalonii” sięgnęła po 6 trofeów w trakcie jednego sezonu, Josep Guardiola podczas swoich debiutanckich 12 miesięcy zdobył futbolowy Mount Everest, Leo Messi grał tak, że w Argentynie pomniki Maradony zaczęły się kruszyć, Pedro Rodriguez, wciąż będąc żółtodziobem, strzelał bramki we wszystkich rozgrywkach w jakich Katalończycy uczestniczyli… Tak powstał mit o drużynie herosów, czarodziejów i piłkarskich bogów, zawiadywanych z ławki trenerskiej przez pół-człowieka, pół-cyborga. Mit o drużynie niepokonanej i wszechmocnej, rozdającej karty we współczesnej piłce. Opowieść ta krążyła z ust do ust, z gazety do gazety, tryskała z każdego odbiornika telewizyjnego. Uderzała z taką mocą, że zaczęli w nią wierzyć sami piłkarze mistrza Hiszpanii. Ta opowieść nie będzie jednak o nich. Będzie o ludziach, którzy ośmielili się stanąć im na drodze, o ludziach, którzy odważyli się podnieść na bogów rękę, o ludziach, dzięki którym piłka nożna nie umarła we własnym łóżku na nieuleczalną nudę i przewidywalność…
Inter w Lidze Mistrzów rozpędzał się powoli, niczym doświadczony długodystansowiec, pamiętający o tym, że nieistotne jest pierwsze miejsce na półmetku wyścigu, tylko końcowy sukces. Byleby tylko nie stracić z oczu lidera. Grupa F, w której znaleźli się sami mistrzowie swoich krajów do najłatwiejszych nie należała, dodatkowo mając w perspektywie dwa dalekie wyjazdy na wschód do Kazania i Kijowa. Wylosowanie Chelsea w 1/8 finału nie wywołało optymizmu. Inter jeszcze nie wyleczył wszystkich ran jakie zadały mu Liverpool i Manchester United, a już czekała na nich kolejna angielska drużyna. Dowodzeni przez Carlo Ancelottiego londyńczycy rozpędzili się w rodzimej lidze i zapowiadali wielkie show w CL. Jednak podwójne zwycięstwo (2:1 na San Siro i 1:0 na Stanford Bridge) podopiecznych Jose Mourinho wyleczyło ich z marzeń o końcowym triumfie.
Patrząc na wszystko z perspektywy czasu zaryzykuję stwierdzenie, że Inter trafić lepiej po prostu nie mógł. Chelsea okazała się kolosem o glinianych nogach, które mogłyby stwardnieć poprzez awans do kolejnej rundy. Londyńczycy nabraliby wtedy pewności siebie i wynik mógłby być zgoła odmienny. Z drugiej strony to chyba właśnie po rewanżu w Londynie piłkarze w czarno-niebieskich strojach uwierzyli, że stać ich na sukces, że nie oni powinni się bać następnego rywala, ale rywal powinien drżeć przed nimi. Każda kolejna minuta w meczach z CSKA wzmacniała ich pancerz, pokazując, że wygrywać mogą nawet bez specjalnego nakładu sił… I wtedy przyszła pora na Barcelonę.
Przyznaje się: wątpiłem. Wątpiłem i jest mi teraz z tego powodu wstyd. Media zasiały ziarno niepewności nawet w mojej, wydawałoby się odpornej, głowie. Ale niech pierwszy rzuci kamień ten, który był awansu do finału pewny. Mimo wielu lat kibicowania, nie byłbym w stanie powiedzieć, że Inter „zasługuje na całą wiarę tego świata”. Na szczęście moja malutka, nikczemna, osobista wiara wystarczyła. Julio Cesar udowodnił, że Valdes nie jest najlepszym bramkarzem na świecie jak niektórzy już go mianują, Sneijder unaocznił Xaviemu, że rozgrywający nie musi wymienić z kolegami 80 podań w trakcie meczu, żeby być efektywnym, Maicon pokazał całemu światu, dlaczego Dunga stawia na niego a nie na Daniego Alvesa. I najważniejsze. Mourinho pokazał, że Pep Guardiola nie jest magikiem. Udowodnił, że Hiszpan jest jedynie kuglarzem, iluzjonistą, mającym do dyspozycji odpowiedni sprzęt przesłaniający publice rzeczywistość. Nie przyzwyczajony do niekorzystnego biegu wydarzeń traci głowę, zaczyna przeprowadzać niezrozumiałe zmiany, tracąc kontakt z rzeczywistością. Za wcześnie obwołano go trenerskim geniuszem i po prostu nie poradził sobie z presją, w momencie kiedy w końcu coś od niego zależało a nie od nóg jego podopiecznych. Nie, nie jestem wrogiem Barcelony, po prostu uważam, że sztucznie nadmuchany balon z napisem „FCB” prędzej czy później musiał pęknąć. Finał w Madrycie 22 maja z udziałem Bayernu Monachium i Interu Mediolan to dla niektórych koniec i śmierć futbolu. Na szczęście dla innych dopiero początek. Jest to jeden przystanek od stacji końcowej „Wieczność”.
Komentarze (55)
<br />
Gratuluje obiektywizmu autorowi. Real Madryt ma równie dobrych piłkarzy co Barca i jakoś w tym sezonie nic nie osiągnął. Przy mniejszym nadmiarze szczęscia Interu nie byłoby dzisiaj w finale i nie nadmuchiwałbym balonu o nazwie potęga Interu na siłę bo szybko można wrócić na ziemie
<br />
1. Nie deprecjonuje sukcesow Barcelony. Sa one niepodwazalne. Piszac o sztucznie nadmuchanym balonie, mialem na mysli otoczke wokol tego klubu. Mity rozpowszechniane przez ich wlasnych kibicow o niezjednanej potedze i wielkosci. Udal im sie znakomity poprzedni sezon, ale nie sa cyborgami. To przynajmniej staralem sie przekazac.<br />
<br />
2. Nigdzie nie napisalem, ze zawodnicy Interu sa lepsi niz zawodnicy Barcelony jako ogol. Mogles odniesc takie wrazenie porownujac bramkarzy. Ale takie jest po prostu moje zdanie. A jesli chodzi o pozostalych pilkarzy nie wartosciowalem ich umiejetnosci. Probowalem jedynie pokazac, ze nie sa najlepsi na swojej pozycji, a jedynie jednymi z lepszych.
lepszych zawodnikow niz Barca na kazdej pozycji. Wymienianie Cesar lepszy od Valdesa, Sneijder od Xaviego, Maicon od Alvesa plus te głupoty o Guardioli. Może wróćmy troche do przeszlosci? Gdzie Inter był w LM w ostatnich latach? Teraz nagle, gdy doszedł do finału jest wielkim mocarstwem? Doprawdy zabawne. Chyba fanatyzm i klapki na <br />
oczach autora skłonily do napisania tego. Valdesa i J. Cesara pomijam bo dla mnie są niemal na równi, to samo Macion i Alves, walory podobne i Dunga kogo nie wystawi to na tym nie straci. Temat Sneijdera też<br />
pomijam, bo porownanie go z Xavim jest śmieszne. Ale najlepsze jest o Guardioli. Piszesz że nie umie znieść presji? Widać że gościu nic nie wiesz o Barcelonie. Po słabym sezonie Barcelony w 2007-08, bez zdobycia zadnego trofeum stawiają na nikomu wcześniej nieznanego trenera. Ale właśnie to on, nikomu nieznany trener nie boi się wywalić balangowicza Ronaldinho, mozna powiedziec nietykalnego, oraz słabego Deco, tworcow zdobycia LM w sezonie 2005-06 ze składu. I co się nagle <br />
dzieje? Koleś w swoim 1 sezonie zdobywa 6 pucharow czego nikt wczesniej nie dokonał. Tym bardziej że obronił własnie tytuł mistrza Hiszpanii. Za to wielbienie cudownego Mourinho, z taktyką którą <br />
wymyśliłby nawet Engel czyli 10 obrońców plus bramkarz. Czemu w tekście nie ma nic o tym że Interowi sie udalo awansowac dzięki bramce <br />
ze spalonego Milito? Kto wie, moze wcale bys nie pisal tych wypocin gdyby nie ten gol. Człowieku piszesz tak jakby Inter rozjechal i Chelsea i Barcelonę jak chciał. A wcale tak nie było. I ostatnie. <br />
Czemu ten tekst jest pisany przed finałem? Dla autora to juz sukces mianujący do napisania felietonu? Dla mnie żadnym sukcesem nie będzie dotarcie do finału i przegranie go. W LM liczy się tylko zwycięzca, finalisty nikt nie pamięta. Widzę że euforia niektorym w dupie poprzewracała i nic innego nie widzą poza Interem.
<br />
PER SEMPRE.<img src="/files/emoticons/33" alt="
Liga mistrzów... Konfucjusz powiedział "Nieważne jak się zaczyna ważne jak się kończy" łatwo nie było ale Mourinho to człowiek z głową na karku, który zbudował tą drużynę według własnego widzimisię. Póki co nie wiem jak to się skończy, mimo że wierzę z całego serca w Inter to wolę zachować ostrożność w spekulacjach. Nie wiem czy zauważyliście ale bodajże od 2004 roku to pierwszy finał bez angielskiej drużyny. To też może świadczyć o transformacjach jakie nieustannie przechodzi piłka nożna. <br />
Co do Barcelony napiszę tylko że ten klub który zachłysnął się własnym sukcesem, tak krzyczą że są przeciwieństwem Realu, stawiają na młode talenty itd. a mieli najbardziej pysznych kibiców, piłkarzy i trenera w całej Europie. tyle ode mnie<br />
22 V PORA PISAĆ HISTORIĘ<img src="/files/emoticons/33" alt="
<br />
Do soboty!
naprawdę , aż się miło czytało . Sama prawda, 22 maja wygrywamy i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemii ! : D
<br />
Kiedys gdy bede juz stary usiade przy kominku i przeczytam ten artykuł swoim pociechom.<br />
<br />
Pozdrawiam Marcin Słupsk<img src="/files/emoticons/15" alt="<forza>" />