
Javier Zanetti latem zawiesi buty na kołku. Pożegnanie z fanami zgromadzonymi na Stadio Giuseppe Meazza miało miejsce już w zeszłym tygodniu podczas pojedynku przeciwko Lazio. Podczas wywiadu dla Inter Channel poruszył wiele kwestii związanych z jego 19-letnią karierą w Interze.
- Kiedy przybyłem do Tallares w 1991 roku w drużynie było wiele Javierów, więc nasz trener, który znał mojego brata zaczął wołać mnie jego przydomkiem - Pupi.
W tym samym miejscu poznał swoją żonę Paulę, która grała w drużynie koszykówki Tallares. Przed przejściem do Banfield otrzymał przydomek El Tractor.
- Inter był dla mnie wielkim zaskoczeniem. Wyobraziłem sobie, że po Banfield chciałbym przejść do wielkiego klubu w Argentynie, ale wtedy pojawił się Inter. W wieku 19-20 lat to było wielkie wyzwanie i byłem pełen wątpliwości nie wiedząc, czy jestem gotów. Widzieli mnie jako obiecującego full-backa, ale zostałem przedstawiony w tym samym czasie co Rambert, który trafił do Interu jako topowy napastnik.
- Największą zaletą Interu jest to, że w klubie od razu czujesz się jak w domu. Kiedyś trener Ottavio Bianchi zapytał mnie, gdzie wolę grać. Roberto Carlos grał na lewej, więc zdecydowaliśmy się na prawą stronę. Dał od siebie wiele wiary w moją osobę.
Zanetti zawsze był wierny Interowi choć przyznaje, że nie zawsze udawało mu się dogadywać z szkoleniowcami.
- Byłem zły, gdy Hodgson zmienił mnie w finale Pucharu UEFA na San Siro. I nie rozumiem tego do tej pory, ale zdaję sobie sprawę, że to był jego błąd. I bardzo dbał o końcowy wynik. Zezłościło mnie to, ale każdy rozdmuchał tę sprzeczkę do nieproporcjonalnych rozmiarów. Dzisiaj o tym żartujemy i jesteśmy w dobrym kontakcie. Niestety, finał nie ułożył się po naszej myśli.
Nerazzurri spisali się lepiej w innym finale, tym przeciwko Lazio w Paryżu.
- To było niezwykłe osiągnięcie ostatnich dwóch lat z rzędu. Mieliśmy wtedy szansę pokazać się przeciwko innemu wielkiemu, włoskiemu klubowi. To był mój pierwszy międzynarodowy puchar. Możliwość zobaczenia łez szczęścia mojego ojca na trybunach była wspaniała.
Potem Inter przeszedł przez wiele trenerskich rąk.
- Gigi Simoni był dla nas jak ojciec, a finał w Paryżu był wielkim zwycięstwem. W Serie A nie układało się jednak tak dobrze. Scudetto przechyliło się na korzyść Juventusu, a niepodyktowany karny bardzo nas rozzłościł. Marcello Lippi miał wielkie oczekiwania, a wraz z jego przybyciem przybyli także ważni piłkarze. Początek miał bardzo dobry, a potem zgubiliśmy drogę i nie byliśmy w stanie połączyć się od nowa, co doprowadziło do złego sezonu. Dziwny sezon zaliczyliśmy pod okiem Marco Tardelliego, to było wyzwanie z wieloma młodymi zawodnikami i kiepską pozycją w tabeli. Nie łatwo było nadgonić stawkę, moje cechy nie pasowały do jego wymagań, ale grałem dobrze. Pod koniec sezonu miałem okazję transferu, ale zawsze chciałem zostać. Nie znałem Hectora Cupera, spotkaliśmy się na lotnisku przed przedsezonowym treningiem i nie wiedziałem, co będzie ze mną dalej. Powiedział, że liczy na to, że zostanę, więc zadzwoniłem do Morattiego, aby wyjaśnić sytuację. On jednak powiedział, że nie było planów sprzedaży. Cuper był bardzo ważny, nawet jeśli ostatecznie niczego nie wygrał. Z nim zaczęliśmy znaczące zmiany w Interze. Roberto Mancini był wielkim zawodnikiem, z różnym efektem wprowadzał swoje pomysły w życie. Udało nam się rozpocząć wielką erę pod okiem Roberto. Pracowaliśmy, aby grać piłkę atrakcyjną dla oka fana.
Potem przyszedł Jose Moruinho, który wywindował Inter na sam szczyt.
- W pierwszym sezonie wygraliśmy Scudetto. Dał nam wielką mentalność i w każdym sektorze boiska czuliśmy jego siłę. Przybyli świetni zawodnicy, ale wyeliminowanie przez Manchester United czegoś nas nauczyło. 2009/2010 był trudnym sezonem, w pierwszej połowie meczu przeciwko Dinamo Mou powiedział nam, że nie chciał ryzykować wieloma napastnikami na boisku. Wesley Sneijder strzelił i to pchnęło nas do walki, aby móc zmierzyć się z innymi wielkimi klubami. Przeciwko Chelsea walczyliśmy o awans w Londynie, a Mourinho kazał nam uważać na Franka Lamparda i Didiera Drogbę. Przez ograniczenie ich wolności wygraliśmy ten mecz. W ostatnim miesiącu wygraliśmy wszystko, ale mogliśmy też przegrać. Pamiętam mecz przeciwko Sienie, który zadecydował o Scudetto.
- Finał Ligi Mistrzów w Madrycie wyglądał, jakby był nam pisany. To była wspaniała noc, pamiętam rozgrzewkę i pełny sektor Nerazzurrich. Powiedziałem sobie: "nie możemy tego przegrać". To był mój siedemsetny mecz dla Interu i pierwszy na Bernabeu. Czułem się jak w filmie, który na szczęście miał "happy end". Po tylu latach doczekaliśmy się wyjątkowej chwili, a ja mogłem podnieść Puchar jako kapitan. Byliśmy świadomi naszej siły.
Kariera Zanettiego stanęła pod znakiem zapytania po kontuzji ścięgna Achillesa w wieku 39-lat, jednak Pupi poradził sobie z tym urazem.
- Wielu myślało, że to koniec mojej kariery, ale ja zawsze chciałem odzyskać sprawność, udowodnić, że ciągle mogę grać. Obiecałem sobie, że krok po kroku wrócę do gry. Powrót na boisko w meczu z Livorno był wyjątkowy. Po tym meczu czułem się w pełni zrealizowany.
Komentarze (2)