
Na podstawie ostatnich wyników Nerazzurich można by napisać nie tylko dwa czy trzy felietony, ale także wiele tomów opracowań "Od bohatera do zera" czy poradnik "Jak nie należy prowadzić klubu piłkarskiego" autorstwa choćby Marco Branki. Nie byłoby problemu także ze stworzeniem innego dzieła sztuki – piłkarze Napoli dumnie prezentują się w rzymskich, klasycznych strojach podczas sesji fotograficznych, więc czemu piłkarze La Beneamaty nie mogliby spróbować swoich sił w odegraniu greckiej tragedii – jednak tym razem na deskach teatru, a nie płycie boiska?
Wielkie nadzieje
Krytycy i recenzenci czekali na dzieło "Inter Mediolan 14/15" z niecierpliwością. Mimo że część poprzednia przynosiła czasem spore porcje nudy, nie brakowało w niej doniosłych chwil triumfu – jak zwycięstwo z Milanem po fenomenalnej piętce Palacio – albo wielkiego niedosytu – po remisach z niżej lokowanymi drużynami lub niewykorzystanych okazjach do pokazania najsilniejszym graczom, że Inter ciągle jest w grze – jak zremisowany, mimo wyraźnej przewagi, mecz z Romą.
Pożegnano weteranów czarno-niebieskich barw, zakupiono kilku nowych wykonawców – być może niekoniecznie pasujących do nowej koncepcji – i postanowiono zostawić klub z miasta mody w rękach tego samego reżysera. Walter Mazzari być może nie okazał się artystą pełnym polotu i swoistej magii, jednak potrafił wpoić swoim podopiecznym pewną filozofię gry. Być może nie zawsze okazywała się ona spektakularna i skuteczna, jednak należą mu się ciche brawa za zajęcie piątego miejsca w sytuacji, kiedy kluczowymi zawodnikami na boisku byli wirtuozi Jonathan i Nagatomo. Żaden z nich nie potrafił odśpiewać całosezonowej, triumfalnej arii, jednak od czasu do czasu stać ich było na wysokie nuty.
Nowi aktorzy także wyglądali lepiej niż ci z poprzednich lat. Ognisty, ale solidny Osvaldo, M'Vila, którego talent doceniono już we Francji, Gary Medel, prosto z najlepszej jedenastki mundialu w Brazylii czy Dodo – pierwszy od czasu przyjścia Mazzariego nabytek, który pasował do jego koncepcji 3-5-2. Także o doświadczonym, acz przechodzącym gorszy okres Vidiciu mówiono, że w gorących Włoszech może odzyskać dawną formę. Tempo sezonu szybko zweryfikowało wszystkie nadzieje.
Obsada
Oprócz nowych aktorów, na murawie ciągle widzieliśmy znajome twarze. Na bramce – solidny, acz nieco nieobecny Samir Handanović – specjalista od rzutów karnych, od strzałów do których trzeba się rzucić już niekoniecznie. W formacji defensywnej mieliśmy młodego, dobrze zapowiadającego się Brazylijczyka Juana Jesusa. Na początku sezonu był najjaśniejszym punktem obrony, jednak jego gwiazda szybko zgasła. Andrea Ranocchia, przed którym stało niełatwe zadanie – zastąpienie w roli dyrygenta na boisku Javiera Zanettiego, legendarnego kapitana Interu. Niepozorny Marco Andreolli, doceniany bardziej przez kibiców niż sztab szkoleniowy, potrafiący jednak wyeliminować z gry nawet największy baryton (patrz: niegdysiejsze starcie z Gonzalo Higuainem). Listę pomocników otwierał Mateo Kovacić, którego błysk na końcu poprzedniego sezonu dawał nadzieje na wybuch jego niezaprzeczalnie wielkiego talentu. Fredy Guarin – potężna noga, gorąca głowa, najwięcej strat w całej lidze, ale też przyzwoite statystyki. Przygaszony Hernanes, który nie mógł odnaleźć siebie ze swoich najlepszych lat z Lazio. Atak opierał się na Rodrigo Palacio, którego świat poznał w finale brazylijskiego mundialu (cóż za ładny absurd – wszyscy obwiniają Rodrigo za przegraną Argentyny pamiętając o jego zmarnowanej, choć nie takiej łatwej sytuacji – podczas gdy większość zapomniała o przynajmniej dwa razy lepszej sytuacji Higuaina i fatalnej decyzji selekcjonera, zmieniającego dobrze grającego Lavezziego na fatalnie grającego na Mistrzostwach Aguero. Rodrigo, jesteśmy z tobą!) i młodym Mauro Icardim, który w drugiej rundzie sezonu 13/14 zastąpił grającego ostatnie akordy Diego Milito i mimo małej liczby minut strzelił przyzwoitą liczbę bramek. O skrzydłach chyba nie muszę wspominać – ciągle czekał nas tam k-pop Yuto Nagatomo i brazylijska samba Jonathana. Tego drugiego niestety nie było nam dane doświadczyć – popularny Il Divino prawie cały sezon spędził na chorobowym.
Umarł król...
Do tournee 14/15 Inter Mediolan przystępował tak, jak miał w zwyczaju – butnymi i doniosłymi obietnicami o byciu najlepszą drużyną włoskich boisk. Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała te oświadczenia. Już uwertura odegrana razem z Torino (bezbramkowy remis) pokazała niedostatki La Beneamaty. Gra w futbolowej La Scali stała się do Nerazzurich ciężarem, mimo że powinni traktować to miejsce jako swoją twierdzę. Niezbyt udane poczynania ofensywne, spowodowane między innymi fatalną formą jednego z najlepszych tenorów (sic!) poprzedniego sezonu – Rodrigo Palacio, olbrzymie dziury w formacji defensywnej – czyli różnice między grą w trio i duecie według Nemanji Vidicia czy znany przebój "Dlaczego zawsze ja?" w wykonaniu Andrei Ranocchi i bramek, które zepsuł (z akompaniamentem Samira Handanovicia) – to wszystko złożyło się na fatalną formę i pozycję w ligowej tabeli. Marzenia o scudetto rozpłynęły się po kilku pierwszych kolejkach, Andrea Ranocchia został ogłoszony jednym z najgorszych liderów w historii, Liga Mistrzów oddalała się z każdym kolejnym spektaklem. Nowy prezydent Erick Thohir po niedługim czasie stracił cierpliwość i spuścił kurtynę na Waltera Mazzariego, który nie podołał presji drugiego sezonu, zastępując go nowym, znanym w całej Europie reżyserem – Roberto Mancinim.
Popularny Mancio wrócił do Interu po swojej własnej wycieczce po stadionach Europy. Od mistrzostwa Anglii w Manchesterze City po przygodę w Galatasaray, nowy-stary trener przywiózł ze sobą bagaż doświadczeń i znajomości oraz swoją własną, wyrobioną renomę. Po półrocznej przerwie wracał do zawodu, mając za zadanie dociągnąć Nerazzurich do końca sezonu i ruszyć z kopyta w następnym.
...niech żyje król!
Roberto Mancini został od razu rzucony na głęboką wodę. Po przerwie na występy reprezentacji na Inter czekał jego przeciwnik z tego samego miasta – AC Milan, klub zawodzący nadzieje swoich kibiców równie mocno. Nowy trener od początku wdrożył system czwórki obrońców, co było postulatem większości popleczników czarno-niebieskiej drużyny od bardzo dawna. W derbach niestety nastąpił podział punktów – po golach Meneza i – dość nieoczekiwanie – Joela Obiego.
Szybko okazało się, że w Interze nie zadziała nawet tzw. efekt nowej miotły. Mimo, że gra stała się żywsza i o wiele ciekawsza, to tylne formacje Interu nie miały meczu bez fałszywych nut. Kuriozalnie stracone gole, wręcz prezenty dla przeciwników, Rodrigo Palacio grający z chorą kostką, Osvaldo rzucający się na Icardiego i w efekcie wyrzucony ze sceny do dalekiej Argentyny – w takiej nieciekawej sytuacji Inter Mediolan znalazł się na półmetku rozgrywek, w styczniu, który okazał się pierwszym miesiącem pokazującym, że Roberto Mancini był jedną z najlepszych opcji, jaką mógł wybrać klub.
Mancini kontratakuje
Od pierwszego dnia styczniowego mercato zmęczeni kibice Interu zasypywani byli wzmocnieniami o możliwych wzmocnieniach. I choć nie były to wtedy aż tak uznane nazwiska, jakich cała gama ujawniła się w czerwcu, ale łączono z mediolańską La Scalą zawodników co najmniej ponadprzeciętnych. Mancio szybko jednak pokazał, że nie zamierza jak jego poprzednik bierne przypatrywać się poczynaniom transferowym, i sam wziął sprawy w swoje ręce. Praktycznie każdy transfer styczniowego okienka był poprzedzany słowami "Mancini rozmawiał z...", "Mancini dzwonił do...", "Mancini przekonał...". Niezaprzeczalna renoma włoskiego trenera pozwoliła Piero Ausilio głębiej rozejrzeć się po rynku transferowym. Już w pierwszych dniach na lotnisku w Mediolanie "Forza Inter" powiedział Lukas Podolski, niedługo potem dołączyli do niego Marcelo Brozović, Davide Santon i oczywiście największy hit – Xherdan Shaqiri. Nawet pomimo tego, że Szwajcar i Włoch grali mało z powodów głównie fizycznych, Brozović zagrał wspaniały akord w pierwszych spotkaniach a potem przycichł, a o grę Lukasa Podolskiego świetnie obrazuje sentencja "vanitas vanitatum et omnia vanitas" – takiego mercato nie było w niebieskiej części Mediolanu od wielu lat.
Wiosna, ach to ty...
Nie da się jednak ukryć, że dobry – wręcz świetny – zimowy okres transferowy nie wpłynął w większej mierze na grę Il Biscione w rundzie wiosennej. Podolski okazał się wielkim niewypałem, który opuszczał Arsenal obrażony na Wengera, a parę miesięcy później opuszczał Inter, mówiąc że ten transfer był błędem. Shaqiri także nie grał dużo, na spółkę z trenerem zostawiając spore uczucie niedosytu. Jego gra wyglądała obiecująco, jednak nie dostawał zbyt dużo szans. Davide Santon wszedł do pierwszej jedenastki wręcz z marszu po długiej kontuzji, jednak jego ilość minut na boisku malała proporcjonalnie do szans Interu na europejskie puchary. Brozović zadomowił się w niej za to na stałe – ale stracił umiejętność grania dobrej piłki po trzech meczach.
Runda wiosenna upłynęła pod znakiem gonienia szans na Ligę Europy, kolejnych rozczarowań, kiedy gra wyglądała całkiem nieźle, a na tablicy widniał wynik który dawał mediolańczykom jeden lub zero punktów. Narastała także wrogość w stosunku do kapitana Andrei Ranocchi – nawet jeśli Żaba grał równo przez całe 85 minut, ciągle istniała spora szansa, że w ostatnich minutach spotkania w jego grze rozbrzmieje fałszywy akord.
Ostatecznie, jedynym osiągnięciem jakim mogli cieszyć się kibice Nerazzurich była korona króla strzelców dwudziestodwuletniego Mauro Icardiego – dla mnie to jasny znak, że może być jednym z filarów Nowego Interu Ericka Thohira.
Nowa nadzieja
Okienko transferowe przed sezonem 15/16 rozpoczęło się bardzo wcześnie w całym Mediolanie. Walka o Geoffreya Kondogbię złamała domniemane porozumienie między klubami z miasta mody, ale na razie to wyraźnie Inter wysunął się na prowadzenie w transferowym wyścigu z klubem zza miedzy. Talentu Kondogbii nikomu nie trzeba przedstawiać, wystarczy spojrzeć na cenę. Mirandę także można określić mianem klasowego zawodnika. Młody Murillo wraca z Copa America, gdzie znalazł się w najlepszej jedenastce turnieju. Montoya, mimo że przez ostatnie lata przyklejony do ławki w Barcelonie, poprawnie wykorzystywał dawane mu szanse podczas absencji Daniego Alvesa, więc można mieć nadzieję że wskoczy poziom wyżej kiedy już złapie odpowiednią powtarzalność dzięki regularnej grze. Mancini i Ausilio usilnie poszukują teraz kogoś, kto wzmocni formację ofensywną. Jovetić byłby świetny, gdyby grałby w parze z Mauro Icardim – i o ile by grał, w końcu wszyscy wiemy o jego skłonnościach do kontuzji. Salah i Perisić to przyzwoici skrzydłowi – jeden z nich szybszy, wręcz stworzony do gry z kontry, drugi radzący sobie o wiele lepiej w grze pozycyjnej – więc ich transfery przypieczętowałyby koncepcję 4231 lub 433 na następny sezon. Jednak jeśli przyjdzie Jovetić, a odejdzie Shaqiri, wokół którego ostatnio zrobiło się sporo niezdrowego zamieszania, będzie to znak że Mancini zamierza kontynuować projekt taktyczny poprzedniego sezonu, czyli 4312.
Możemy mieć tylko nadzieję, że owe transfery pomogą Il Biscione w dotarciu na podium Serie A i w efekcie Nerazzuri zaprezentują swoje umiejętności w Lidze Mistrzów. Mam jednak nadzieję, że za kadencji Roberto Manciniego La Beneamata postawiła pierwsze, świadome kroki na drodze do odbudowy.
Forza Inter.
Falcone
Komentarze (1)