Inter ma wielu fanów. Pół Mediolanu, duża część Italii i ogromna rzesza ludzi na całym świecie. Nerazzurri kibiców mają wśród bogatych i biednych, młodych i starych itd. Ale tak naprawdę niewielu miało prawdziwą styczność z tym klubem – pracując w nim, grając dla niego. A nie każdy piłkarz, nie każdy trener w historii Interu został przecież jego fanem.
Z pewnością – wielu ma sentyment. Niektórzy patrzą na ten klub z pewną sympatią dobrze mu życząc. Znajdą się też tacy, którzy pracy w tym klubie nie będą mile wspominać. Dla pewniej grupy natomiast było to spełnienie marzeń, a dla jeszcze innych praca w Interze stała się spełnieniem marzeń i stworzyła ogromną więź dopiero po jej zakończeniu.
Ogromną, bo stworzyła miłość – jak w przypadku José Mourinho. Zaiskrzyło. Podczas swojej kariery trenerskiej Mourinho trenował kilka drużyn. Zawsze mile wspomina Porto, chętnie wraca myślami do Chelsea, ale jednak zawsze to o Interze Mediolan najcieplej, najmilej mówi Portugalczyk.
W sumie José miał też podstawy do stworzenia tej miłości. Przyszedł do klubu jako jeden z najlepszych szkoleniowców na świecie (w mojej opinii najlepszy, ale nie zaszkodzi nieco obiektywizmu). Miał przed sobą jasny cel – zdobycie Ligi Mistrzów z klubem, który nie dokonał tego od 43 lat. Mou miał za sobą kibiców, miał za sobą zarząd, szybko murem stanęli za nim piłkarze. W rok zbudował oddany mu team, po drugim wywiązał się z zadania. W czarno-niebieskiej części Mediolanu stał się niemal Bogiem. Niemal, ale do rangi Papieża był przyrównywany. Mourinho został pokochany. Z wzajemnością.
Ta otoczka jaka działała na The Special One Only One zmiękczyła nawet tak twardego, bezkompromisowego i pewnego siebie gościa jakim jest José. Te dwa lata pracy, które wydały ogromne owoce sprawiły, że Mourinho z żalem opuszczał Mediolan. Ambicja była ważniejsza od miłości. José zawsze mówił jakie ma cele, co chce w trenerskiej karierze osiągnąć. Rozstając się jednak nie jedna kropla łez uleciała tak pyskatemu trenerowi z prasowych konferencji.
Mimo rozstania Mourinho wciąż wspomina Inter, bardzo często i bardzo ciepło. Dla każdego nowego trenera Nerazzurrich jest jak wyrocznia. Gdy Inter ma nowego szkoleniowca, kibice czekają na to co powie Mou.
Mourinho mówi „Benitez jest zły” - Benitez w swoim marnym stylu ripostuje, a kibice już inaczej spoglądają na Rafe.
Mourinho mówi „Leonardo jest spoko, jadłem z nim obiad” - Leonardo potwierdza i dziękuje Mourinho, a kibice lekko przymykają oczy na czerwono-czarną przeszłość Brazylijczyka.
W Mediolanie Portugalczyk ma ogromny autorytet, zbudowany nie tylko samą ciężką pracą. Także zachowaniem – szacunkiem do innych, szczerością, przyjaźnią. Oddaniem za swój klub. „Swój”, bo José co jakiś czas udowadnia, że ma czarno-niebieskie serce. Nieraz mówi, że jak tylko może to ubiera czarno-niebieską koszulkę, siada przed TV i dopinguje swoich przyjaciół. Zostawił ich w Lombardii wielu. Od każdego kibica na trybunach po każdego piłkarza jaki miał z nim okazję pracować. I żaden nie skrytykuje Mou – nawet jak u niego siadał na ławce. Prędzej za nim zapłacze. A Only One jeszcze weźmie swojego byłego podopiecznego pod pachę i pożartuje. Na przykład z Beniteza, który w Interze po sobie nie zostawił dobrego wrażenia, a i z którym José nie zawsze miał po drodze.
Taki właśnie jest Mou. Dla swoich najwspanialszy na świecie. Dla wrogów najgorszy. Cytując jednak pewnego artystę „więcej wrogów niż przyjaciół - znaczy, że odniosłem sukces”. Sukcesów Portugalczykowi nie można odmówić. Również tego, że jest Interistą – jak sam podkreśla i co często udowadnia.
Komentarze (35)
Odkąd odszedł szczerze go nie znoszę i źle życzę. Wcześniej wisiała mi rywalizacja Barca-Real, teraz wolę zdecydowanie Barce.<br />
Dominho pyt do Ciebie Interisto? czy odszedłbyś z Interu<img src="/files/emoticons/35" alt=" " /> <br />
pozdr.
chwała mu za to co zrobił w Interze, nie gloryfikujmy go jednak.