
Yann Bisseck był w piątek gościem nowego cyklu wywiadów, które na swoim kanale w serwisie Youtube zamieszcza Serie A. Nie zabrakło pytań o dopiero co odnowioną umowę, nadane mu przez kibiców przezwisko, a nawet Travisa Scotta. Marzeniem obrońcy pozostaje powołanie do seniorskiej reprezentacji Niemiec.
Twój nowy kontrakt z Interem podpisany został do 2029 roku.
- Podpisanie nowej umowy to zawsze powód do dumy. Gdy przedłużasz kontrakt z klubem tak wielkim jak Inter, to daje Ci to wiele satysfakcji. Dla mnie to dowód wielkiego zaufania i szacunku. Na początku niewiele osób obstawiłoby, że będę prezentował się tak dobrze, więc po prostu cieszę się, że udowodniłem swoją wartość. Przede mną długa droga i wiele pracy, ale jestem zadowolony z tego, że klub widzi moje postępy.
Poprzedni sezon nie zaczął się dla Ciebie łatwo. Od sierpnia do 3. grudnia miałeś na koncie 12 minut gry.
- Było dokładnie tak jak się spodziwałem: ciężko. Przybyłem do Interu z ligi duńskiej, która nie jest przecież raczej postrzegana w Europie jako topowa. To proste, że jeśli jesteś nowy to dopiero zaczynasz pracować na swoje miejsce w drużynowej hierarchii. Potrzebowałem kilku miesięcy żeby się tu zadomowić i nauczyć podstaw języka. Uważam, że nieźle sobie z tym poradziłem. Wszystko jest w głowie, kluczowe jest, aby w takiej sytuacji nie stracić pewności siebie i wiary w to, co możesz wnieść do zespołu. Trzeba pracować i czekać skupionym na swoją szansę. Zazwyczaj dostaje się bowiem tylko jedną.
Pierwszy dłuższy występ to przegrany z Bologną mecz w Coppa Italia. Żałujesz czegoś?
- Zawsze gramy o pełną pulę, interesują nas zwycięstwa na każdym froncie. W tym roku nie szukamy rewanżu, po prostu chcemy wygrywać. Niezależnie od tego z kim i o co gramy, nasze przygotowania zawsze są takie same.
Jak wspominasz swoją pierwszą bramkę dla Interu w Serie A?
- To było jak gwiazdka z nieba. Graliśmy tuż przed świętami, a na stadionie zasiadła wtedy moja rodzina. Bramka strzelona na San Siro to coś niesamowitego, te strzelone poza domem nie smakują aż tak dobrze. Nie potrafię opisać emocji, które towarzyszą Ci, gdy cały stadion 5 razy wykrzykuje Twoje nazwisko.
W Bologni strzeliłeś gola, którego wypracowało dwóch stoperów. Asystował Ci wtedy Bastoni.
- Dopiero dziś od Was usłyszałem, że Inzaghi obiecał postawić nam kolację za każdą bramkę strzeloną w ten sposób. Teraz muszę poważnie porozmawiać z trenerem (śmiech). Codziennie szlifujemy wiele rozwiązań, ale myślę że nie powinniśmy przesadzać z dyskusją o tym golu. Wiem, że gol dwóch obrńców to wyjątkowa sytuacja, ale to po prostu efekt naszej dzikiej chęci strzelania bramek. Gdy masz w drużynie Bastoniego i widzisz go z piłką przy nodze, to wiesz, że on w każdej chwili może wykreować Ci sytuację bramkową. Nie wiem skąd się tam wziąłem, ale byłem w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
Obrońcy mają w ustawieniu Inzaghiego bardzo ciekawą rolę.
- To bardzo specyficzny sposób grania, ale ja dużo skorzystałem na tym, że podobnie ustawiano mnie już w Danii. Grałem z lewej strony w trójce obrońców i miałem wiele swobody w grze do przodu. Obrońcy mają u Inzaghiego sporo na głowie: budujemy grę od tyłu, bywamy rozgrywającymi, odpowiadamy zarówno za asekurację, jak i pressing. Wymaga się od nas trzymania linii, ale też decyzyjności w wypadach do ofensywy. Również dlatego tak długo trwało moje wejście do drużyny, musiałem zapracować na zaufanie trenera, bo odpowiadam za to jak porusza się cały zespół. Inzaghi daje nam swobodę w podejmowaniu decyzji, sami mamy wiedzieć kiedy wejść w drybling, a kiedy trzymać się pozycji. To co robimy jest unikalne w skali Europy.
Jakie masz relacje z trenerem?
- Dużo rozmawiamy, cenię sobie jego opinie. Darzy mnie zaufaniem. On wie, że wystawianie mnie do gry nie spowoduje spadku jakościowego. Jestem zadowolony z relacji, którą zbudowaliśmy.
Najlepsze wspomnienie związane ze Scudetto?
- Zwycięstwo w Derbach to było święto całej naszej drużyny. Nie zagrałem, nie pamiętam nawet przebiegu tego meczu, ale to co stało się gdy przypieczętowaliśmy mistrzostwo było niesamowite. Stadion eksplodował wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego. Nigdy nie zapomnę tego, ile znaczyła dla wszystkich druga gwiazdka. Późniejsze świętowanie na ulicach miasta było wspaniałe.
Jak tłumaczysz swój pseudonim Bisteccone ludziom spoza Włoch?
- Nie mam pojęcia kiedy to się stało, nigdy nie spodziewałem się, że będę kiedyś nazywany stekiem. Widziałem jak włoscy kibice wypisują to przezwisko w moich social mediach jeszcze przed ogłoszeniem transferu. Nie znałem wtedy włoskiego, więc byłem trochę zdezorientowany, ale teraz rozumiem już podobieństwo tego słowa do mojego nazwiska. Nie muszę tłumaczyć tego ludziom spoza Włoch, bo mówi tak już na mnie nawet rodzina i przyjaciele z Niemiec. Nie jest źle, mogło być gorzej.
Podoba Ci się życie w Mediolanie?
- Życie tutaj jest wspaniałe, szczególnie jeśli wcześniej Twoja kariera prowadziła Cię raczej przez dużo mniejsze miasta. Codziennie mam co robić, jest tu wiele wspaniałych miejsc do zobaczenia. Lubię tu być. Opłaty za wynajem nie należą do najniższych, ale cała reszta jest w porządku.
Opowiedz o swoim spotkaniu z Travisem Scottem. Podglądając Twoją aktywność w social mediach, można zorientować się, że lubisz hip-hop.
- Lubię tę muzykę i interesuję się tą kulturą. To był pre-season i po konferencji prasowej dostałem wiadomość od kogoś z mediów, czy chciałbym wybrać się na koncert Travisa. No pewnie, że bym chciał! Nie spodziewałem się spotkać go osobiście, ale ostatecznie udało się zamienić kilka słów. Widziałem koncert, ale też wszystkie przygotowania. To super przeżycie, bo gdyby nie zaproszenie, to raczej bym się tam nie pojawił. Nie lubię miejsc, gdzie w jednym miejscu jest tylu ludzi. To był bardzo miły przywilej bycia piłkarzem, lubię korzystać czasem z zaproszeń i możliwości, które daje nam poza boiskiem granie w piłkę.
Jakie są Twoje osobiste aspiracje i aktualne cele klubu?
- Zawsze gramy o zwycięstwo, niezależnie od tego, czy to Serie A, Coppa, czy Champions League. Podstawą jest obrona Scudetto i powalczenie o krajowe puchary. Jesteśmy przekonani, że nasza jakość daje podstawy to mierzenia bardzo wysoko. Jeśli chodzi o wymiar personalny, to zależy mi na tym, aby grać jak najwięcej. Jestem zadowolony ze swoich postępów, gram więcej, potroiłem liczbę minut na boisku. Zależy mi na utrzymaniu wysokiego poziomu i powtarzalności. To zawsze buduje obrońcę w oczach trenera i kolegów z zespołu. Cały czas walczę też o swoje pierwsze powołanie do reprezentacji Niemiec. W marcu gramy we Włoszech, więc zagranie z reprezentacją na San Siro byłoby spełnieniem marzeń i całkiem niezłą historią.
Jak radzisz sobie ze zwycięstwami i porażkami?
- Nienawidzę porażki bardziej, niż kocham zwycięstwo. Przegrana daje Ci poczucie zmarnowanego czasu, odbiera radość z tego co robisz. Jest trochę tak, jakby część mnie wtedy umierała. Nie całe ciało, ale część, coś jak ból wątroby. Jestem wtedy przez chwilę poirytowany. Uwielbiam wygrywać, ale porażki mnie frustrują. Nie lubię tego uczucia. Nikt w Interze nie gra jednak, aby nie przegrać. Zawsze gramy o zwycięstwa.
Komentarze (0)